Być solą i światłem – to znaczy być otwartym,
dostępnym, dyskretnie bliskim, delikatnie obecnym,
jasnym, ale nie palącym, dającym smak,
ale nie zakwaszającym życia innym.
Być solą i światłem – to nie przestawać
wskazywać innym kierunku,
ale też nie oślepiać, lecz pozwalać go znaleźć.
Michał Bednarz
PRZEDSTAWIENIE POSTACI ŚW. TERESY OD DZIECIĄTKA JEZUS
Rekolekcje dla członków
Sodalicji Mariańskiej na Bachledówce k. Zakopanego
w dn. 16-20 lipca 2008 r. wygłosiła s. Bożena Wetoszka
Święta Teresa od Dzieciątka Jezus (Teresa Martin) przychodzi na świat 2 stycznia 1873 roku jako ostatnia z dziewięciorga dzieci Ludwika i Zelii Martin. Czworo z jej rodzeństwa zmarło we wczesnym dzieciństwie, tak, że Teresa miała cztery starsze siostry: Marię, Paulinę, Leonię i Celinę. Była dzieckiem chcianym i kochanym, zaś jej rodzice – ludźmi żywej i głębokiej wiary. Teresa mówiła o nich, że byli bardziej godni nieba, niż ziemi. Lubiła zwłaszcza patrzeć na ojca, gdy ten się modlił. Przychodziło jej wtedy na myśl, że tak właśnie wyglądają święci. Przykład życia rodziców pociąga Teresę w stronę Boga. Dla niej również Bóg staje się kimś najważniejszym.
Kiedy Teresa ma 4,5 roku, kończy się dla niej słoneczne dzieciństwo, gdyż umiera jej matka. To bolesne przeżycie na długo pozostanie raną jej serca. Teresa prosi swoją najstarszą siostrę, aby odtąd ona była jej mamusią. Paulina będzie dobrze spełniać te rolę, jednakże niedługo, gdyż wstępuje do klauzurowego klasztoru. Teresa ma wtedy zaledwie 8 lat i boleśnie przeżywa jakby utratę matki po raz drugi.
Pocieszy jej serce dopiero sam Jezus w czasie jej I Komunii Świętej. Będzie to dla niej niezwykle mocne i nieporównywalne z niczym przeżycie: Otóż po przyjęciu Hostii Teresa odczuła miłość Jezusa ku sobie tak wielką, że ofiarowała Mu wtedy siebie już na zawsze. Od tej pory Jezus był jej całym życiem i pragnieniem. Coraz częściej odczuwała, że On wzywa ją do życia zakonnego. To było tak silne – powie później, że byłam gotowa przedzierać się przez ogień, aby wolę Jezusa wypełnić. Martwi się tylko, jak powiedzieć o tym Ojcu, który już oddał do klasztoru dwie córki, bowiem po Paulinie, do karmelu wstąpiła Maria, a również i Leonia nie ukrywała takich samych pragnień. Ojciec zaś liczył, że dochowa go właśnie najmłodsza, ukochana Teresa.
Zanim powie ojcu o swoim powołaniu, przeżywa wiele niepokojów, rozterek, żeby go nie zasmucić. Wybiera na ten dzień święto Zesłania Ducha Świętego i modli się, żeby ojciec ją zrozumiał. Pan Martin zrozumiał, że tak wielkie pragnienie świętości w tak młodym wieku musi pochodzić od Boga i powiedział córce, choć ze łzami w oczach, że Bóg czyni mu zaszczyt, prosząc go o dzieci. Jednakże Teresa miała dopiero 15 lat, a do karmelu przyjmowano od ukończenia 21. Początkowo nie wyraził zgody przełożony klasztoru, sprzeciwił się również biskup. Nie pomogły listy, prośby, ani upinanie włosów w kok, by wyglądać na starszą.
Teresa robiła wszystko, co było możliwe, aby odpowiedzieć na Boże wezwanie do życia zakonnego, które odczuwała w sercu z tak wielką siłą. Wreszcie udała się wraz z ojcem do samego papieża Leona XIII i w czasie audiencji odważyła się prosić o takie pozwolenie. Papież jej odpowiedział:, Jeżeli taka będzie Wola Boża to wstąpisz. Żadnych jednak przeszkód jej nie usunął. Po powrocie z Rzymu Teresa przeżywa bardzo trudne chwile, ma nawet wrażenie, że Bóg ją opuścił, ale jest pewna powołania i z uporem stara się przekonać o tym władze karmelu. W końcu staje się niemal cud, bo otrzymuje zgodę i zostaje karmelitanką w tak młodym wieku. W klasztorze przeżyje zaledwie 9 lat, za to w taki sposób, że wystarczą do osiągnięcia wielkiej świętości, której gorąco pragnęła dla siebie i bliźnich. Ogromnie zależało jej na tym, by wielu ukochało Jezusa, aby imię Boga było głoszone po krańce świata. Temu celowi oddała się bez reszty, składając Bogu w codziennej ofierze zwyczajne „drobne nic” jak to sama określiła. Owe drobne nic to heroiczne praktykowanie miłości w drobnych rzeczach. Nasza Święta np. spełniała niezliczone usługi w ukryciu, aż do granic poświęcenia, aby one znane były jedynie Bogu, milczała wobec niesłusznych zarzutów:
„Po co się bronić i tłumaczyć, kiedy jesteśmy nie zrozumiane i nieżyczliwie oceniane? Zostawmy to, nie mówmy nic, tak dobrze jest nic nie mówić, dać się oceniać ludziom według ich woli. O błogosławione milczenie, które daje tyle spokoju”.
Święta szukała towarzystwa tych właśnie osób, od których inni stronili, do których nie czuła naturalnej sympatii. Starała się nie pokazywać, że cierpi, zawsze miała twarz pogodną, by nie koncentrować na sobie uwagi innych.
Teresa umiera na gruźlicę w wieku 24 lat i wkrótce po śmierci jej ukryte życie zacznie przynosić niezwykłe owoce. Jest wyraźnym działaniem Boga fakt, że Teresa stała się znana na całym świecie, choć żyła tak krótko, i przebywała w zamkniętym klasztorze. Otóż dowiedziano się o niej przez list – nekrolog, który po śmierci pisano o zmarłej, jako pożegnanie i wysyłano do wszystkich klasztorów karmelitańskich. Pisząc o Teresie, siostry dołączyły jej własne poezje oraz osobiste wspomnienia. Ostatecznie powstała z tego autobiografia, której nadano tytuł „Dzieje duszy”. Po jej przeczytaniu wiele osób zaczęło modlić się do zmarłej siostry Teresy i wielu zostało wysłuchanych. Coraz więcej osób zaczyna odwiedzać jej grób w Lisieux, przy którym dokonują się cudowne uzdrowienia. W krótkim czasie „Dzieje duszy” obiegną cały świat. Obecnie książka jest przetłumaczona na ponad 50 języków i do św. Teresy modlą się ludzie na całym świecie, doświadczając niezwykłego wprost działania Boga za jej wstawiennictwem. Świadczy o tym choćby peregrynacja relikwii Świętej, które nawiedziły już 40 krajów, w tym również Polskę w 2005 r.
Zostało opisanych wiele cudów za wstawiennictwem św. Teresy. Dla przykładu przytoczę jeden, który opisał argentyński ksiądz. Otóż jego przyjaciel ze względu na chorobę serca zamierzał przejść na wcześniejszą emeryturę, ale brakowało mu jakiegoś urzędowego dokumentu, którego odnośny bank nie był w stanie wydać z powodu przeprowadzki do nowego lokalu. I wówczas Pan Lopez zwrócił się do św. Teresy: Tereso, spraw żebym zdobył ten dokument. Pierwsza nowenna nie przyniosła rezultatu, więc rozpoczął drugą i po trzech dniach wezwano go do banku, gdzie usłyszał: Proszę pana, ta zakonnica jest wspaniała! Jaka zakonnica? –Ta, którą Pan przysłał. Nikogo nie przysyłałem! Jak to nie? Przyszła do okienka zakonnica, która zna nasze archiwa lepiej niż my! Powiedziała tak: dokument, którego potrzebuje Pan Lopez znajduje się na przedostatniej stronie 23 tomu akt. Widząc moje niezdecydowanie powiedziała: proszę, niech Pan zrobi to dla niego. Poszedłem sprawdzić i znalazłem poszukiwany dokument, ale gdy wróciłem jej już przy okienku nie było. Zaczynam pojmować! Wykrzyknął Pan Lopez i wyciągnął z kieszeni obrazek św. Teresy. – Czy to była ona? Dokładnie ta sama. Właśnie ona przyszła w Pana sprawie.
Tego typu zdarzenia w różnych częściach świata sprawiły, że w Kościele zrodził się kult św. Teresy od Dzieciątka Jezus i trwa do chwili obecnej. Papież Pius XI dokonał jej beatyfikacji w 1923 r., a dwa lata później ją kanonizował. Natomiast Jan Paweł II w 1997 r. (w setną rocznicę jej śmierci) ogłosił św. Teresę od Dzieciątka Jezus Doktorem Kościoła, co oznacza, że możemy i powinniśmy uczyć się od niej przeżywania wiary.
Teresa czuła od początku, że Bóg ją szczególnie prowadzi w życiu duchowym i przez nią chce udzielać światła dla innych dusz. Jej nauka, określana mianem „małej drogi” duchowego dziecięctwa, jest aktualna zwłaszcza teraz, gdy współczesny świat cierpi na beznadziejność; gdy człowiek jest zapatrzony w siebie do tego stopnia, że nie dostrzega Boga, chce sam sobie wystarczyć i osiągnąć szczęście poza Bogiem.
„Cała moja droga jest drogą ufności i miłości, nie rozumiem dusz, które boją się tak czułego Przyjaciela”.
„Moja droga jest pewna i nie pomyliłam się, idąc nią”.
JAKĄ WIĘC DROGĘ WYZNACZA NAM WSZYSTKIM ŚW. TERESA?
Święta Teresa doszła do wielkiej świętości, żyjąc „małą drogą”. A żyć małą drogą to nie tyle wiele czynić dla Boga, co raczej wiele od Niego przyjmować; nie buntować się na to, co nas spotyka, wierząc, że skoro Bóg na to pozwala, to On wie w jakim celu tak czyni. Człowiek nie tyle ma wszystko, co Bóg czyni rozumieć, ale kochać i ufać, że miłującym Boga wszystko posłuży ku dobremu. Problemy zaś nie są po to, aby je od razu rozwiązywać, ale po to, by nas zmieniały.
Żyć małą drogą, oznacza również zrezygnowanie z chęci bycia kimś ważnym i wielkim przede wszystkim we własnych oczach, ale też przed Bogiem, i przed drugim człowiekiem; to pokorna zgoda na własną słabość i powierzanie jej wciąż na nowo Bogu z bezgranicznym zaufaniem Jego dobroci. To droga ufności i miłości, która każe cenić rzeczy proste i zwyczajne, te, które codziennie mamy do wypełnienia. One, bowiem stanowią okazje do prawdziwego uświęcenia, – jeśli będzie się je przyjmować jako pochodzące od Boga i wypełniać z miłością. Teresa uczy, że na lepsze okazje nie należy czekać. Nie ma się przecież codziennie sposobności do czynienia wielkich dzieł, a pokuty świętych nie są dla wszystkich, ani też Bóg ich od wszystkich nie wymaga.
„Prawdziwa jest ta chwała, która trwa wiecznie, i aby ją zdobyć, nie trzeba koniecznie dokonywać dzieł rzucających się w oczy, ale wystarczy ukryć się i praktykować cnotę w rodzaju: niech nie wie lewica, co czyni prawica”.
Życie większości z nas jest utkane z czynów, które na pierwszy rzut oka mogą się wydawać czymś mało wartościowym, ale u Boga liczy się nie tyle, to, co robimy, ale jak; ile wkładamy w to serca i jaka towarzyszy nam przy tym intencja. To dzięki miłości nasze czyny są miłe Bogu.
„Nasz Ojciec, który widzi w skrytości, bardziej zwraca uwagę na intencje niż na wielkość uczynku”.
Jeśli natomiast ktoś szuka własnej chwały przez to, co czyni, to choćby jego dokonania były pobożne i wielkie – nie prowadzą go do świętości, ale do większej pychy. Pokusa budowania własnej wielkości nawet przez prowadzenie wzorowego (w swoim mniemaniu) życia religijnego jest zawsze blisko. W świadomości wielu ludzi funkcjonuje przekonanie, że się np. dobrze modlą, albo przynajmniej lepiej od swoich znajomych i mogliby się obrazić o nazwanie ich grzesznikami. Odpowiedzią na taką „pyszną pobożność” powinna być postawa pokory; uświadomienie sobie, że: „Wszystko jest łaską”.
Od Boga mamy święte pragnienia, dar wiary, łaskę modlitwy, potrzebę szukania Jego obecności. Ci zaś, którzy jeszcze tego nie odkryli, powinni być przez nas akceptowani z chrześcijańską miłością i nadzieją, że również im Bóg da zrozumienie w swoim czasie.
„W rękach Dobrego Boga spoczywają serca wszystkich stworzeń i On je formuje według swej woli.”
Nie należy, więc się gorszyć, ani tym bardziej czuć się niezastąpionym narzędziem w dziele nawracania kogokolwiek. Zawsze najbardziej przekonujący w wierze jest osobisty przykład życia Ewangelią. Apostolską siłę świętej Teresy stanowiła modlitwa i cicha ukryta ofiara:
„Modlitwa i ofiara stanowią całą moją siłę, one są tą niewidzialną bronią, którą dał mi Jezus, one – często tego doświadczyłam – o wiele lepiej niż słowa potrafią wzruszyć dusze”.
JAK MODLIŁA SIĘ ŚWIĘTA TERESA ?
Teresa, zanim zacznie jakiekolwiek działanie, pyta Chrystusa w modlitwie, – co On o tym sądzi. Jej modlitwa, to przede wszystkim przebywanie w obecności Boga, często bez słów, ale z wiarą w niepojętą miłość Boga. Teresa zachęca, aby wbrew wszystkiemu, co czujemy przychodzić do Jezusa, gdyż On nas miłuje także z naszymi wadami i słabościami. Nie chce niczego od nas, ale nas. Chce mieć nas blisko Siebie, aby móc obdarowywać swoimi łaskami, jak słońce ogrzewa swymi promieniami tych, którzy wychodzą z domu i poddają się jego działaniu. Tak i modlitwa jest raczej przyjmowaniem Bożej miłości, pozwalaniem Bogu, aby nas kochał, do nas mówił i przemieniał według swoich zamiarów.
Wielu ludzi natomiast ciągle jeszcze żyje w przekonaniu, że to oni w czasie swojej modlitwy obdarowują Boga, a nie On ich. Nie potrafią zamilknąć przed Nim, choćby na chwilę, aby wsłuchać się, co On w sercu mówi do nich. Pismo święte wyjaśnia, że to Pan Bóg daje człowiekowi pragnienie modlitwy. Daje też pociąg do pewnej formy modlitwy, która z czasem może się zmieniać. Wpływa na to wiele czynników, zarówno fizycznych, jak i związanych ze sferą duchowych przeżyć. Nie trzeba więc sztywno się trzymać określonego zestawu modlitewnych formuł, jakby był on niezastąpiony w kontakcie z Bogiem. Zdarza się bowiem, że jesteśmy bardziej przywiązani do swoich różnych modlitewek, niż do Boga. Niektórzy wyrzucają sobie nawet z niepokojem, jeśli czegoś nie zdążyli odmówić z owego zestawu. Wydaje się im, że gdy to zrobią, będą wobec Boga w porządku. Taka postawa bywa niekiedy zupełnie oderwana od ich postawy życiowej, przez którą okazują Bogu czynami, co innego niż wypowiadają ustami.
Ktoś trafnie zauważył, że jest lepiej kontrolować swoje postawy wobec drugiego człowieka niż uprawiać pokuty. Podobnie jest z modlitwą. Lepiej jest np. być gotowym przebaczyć, a modlić się krótko, niż odmawiać wszystkie możliwe modlitwy, a pielęgnować w sobie urazy albo nieżyczliwość. Ponadto Pan Bóg nie oczekuje od człowieka formalnego odmówienia czegoś, lecz modlitwy, która będzie zaangażowaniem serca i wysiłkiem świadomego trwania w Jego obecności. Czasem, gdy trudno się skupić i myśli uciekają do różnych spraw, wcale nie trzeba się tym przejmować, tylko za każdym razem wracać przed Boże Oblicze, pokornie Mu wyznając, że trudno nam się modlić, ale mimo wszystko trwamy i ufamy, że przyjmie ten ofiarowany czas. Jest to piękne wyznanie Bogu miłości. Teresa miała swoje sposoby:
„Pomocą w modlitwie jest mi przede wszystkim cała Ewangelia, w niej znajduję wszystko to, co jest konieczne dla mojej biednej małej duszy. Odkrywam w niej coraz to nowe światła, jej sens ukryty i mistyczny”.
„Nieraz, kiedy mój umysł pogrążony jest w tak wielkiej oschłości, że niemożliwością staje się dla mnie wydobycie z niego choćby jednej myśli jednoczącej mnie z Dobrym Bogiem, odmawiam bardzo powoli „Ojcze nasz” a potem „Pozdrowienie Anielskie”, wówczas te modlitwy porywają mnie i karmią duszę o wiele lepiej, niż gdybym odmówiła je setki razy, ale z pośpiechem”.
Odradzała też stosowanie zawiłych metod i technik na modlitwie, gdyż modlitwa nie jest środkiem do podobania się samemu sobie, lecz Bogu. Zalecała natomiast, by na modlitwę przychodzić przede wszystkim z wiarą; z takim zaufaniem jak idzie dziecko do swego ojca, który je kocha.
„Tym, co obraża Jezusa i rani jego serce jest brak ufności”.
Zachęca do prostego z Nim kontaktu, omawiania na modlitwie spraw swojej codzienności,
„Aby zostać wysłuchanym nie trzeba wcale szukać pięknych modlitw po książkach, jest ich tyle, że boli głowa!... Przy tym jedna piękniejsza od drugiej. Nie jestem zaś w stanie odmawiać ich wszystkich. A nie wiedząc, którą wybrać, postępuję jak dzieci, nieumiejące jeszcze czytać: mówię do Dobrego Boga po prostu o tym, o czym chcę Mu powiedzieć, bez pięknych słów, a On mnie zawsze rozumie. Dla mnie modlitwa to wzniesienie serca, proste spojrzenie ku Niebu, to okrzyk wdzięczności i miłości, tak w doświadczeniu jak i radości."
Tak więc nasza Święta zachęca do zwracania uwagi na jakość modlitwy, a nie ilość. Tym bardziej, że ma się ona podobać Bogu, a nie nam. A im mniej odczuwamy zadowolenie ze swojej modlitwy, tym jest ona wartościowsza przed Bogiem. Ważne, że nie rezygnujemy z kontaktu z Nim, że chcemy być dla Niego. Teresa w czasie swojej modlitwy nie szukała szczególnych przeżyć duchowych, pociechy, czy odczucia Bożej miłości. Po prostu oddawała ten czas Bogu do dyspozycji. Nie wyszukiwała coraz to piękniejszych modlitw, wiedząc, że nie od tego Bóg uzależnia swoją przychylność wobec nas. Teresa nie szukała własnego zadowolenia, lecz chciała sprawiać radość Jezusowi. Z taką intencją przychodziła na modlitwę. Za kryterium naszej miłości do Niego może służyć, według Niej, jakość i ilość czasu, który się umie i pragnie „stracić” dla Boga.
PROBLEM CIERPIENIA
Żyć „małą drogą” to również nie marnować żadnego, choćby najmniejszego cierpienia, żadnej okazji do ofiary. Jako chrześcijanie powinniśmy wiedzieć, że cierpienie ma ogromną wartość w oczach Bożych, skoro Jezus zawsze je wybierał i przez nie nas zbawił. Jest, zatem cierpienie narzędziem zbawiania dusz. Ono utożsamia nas z cierpiącym Chrystusem i czyni współpracownikami w dziele Odkupienia. Trzeba sobie często przypominać nauczanie Kościoła na ten temat, które mówi o tym, że cierpienie jest m.in. dla naszego nawrócenia, albo naszych bliźnich. Pismo święte ukazuje nam istotny problem cierpienia niezawinionego, będącego ekspiacją za grzechy innych. Często, Bóg upomina cierpieniem. Przez nie też uczy pokory, burząc fałszywe poczucie samowystarczalności człowieka. Cierpienie może stanowić próbę wiary, bądź okazję wyrażenia Bogu większej miłości. Cierpienie stawia też człowieka w prawdzie przed sobą samym i rozwiewa złudzenia, że wszystko jest dobrze. Zmusza do refleksji, a tym samym pomaga, gdyż trudniej jest zwracać swe myśli ku Bogu, gdy nam się dobrze powodzi. Warto też sobie uświadamiać, że nikomu nie przychodzi łatwo godzić się na ból i cierpienie, ani też znosić je z radością. Teresa mówiła:
„Cierpmy z goryczą, to znaczy bez odwagi. Jezus cierpiał ze smutkiem, a my chcielibyśmy cierpieć wielkodusznie, dostojnie...Co za szczęście, że cierpienie kosztuje! Co za niewymowna radość, nieść krzyż, czując swą słabość!”
Szczególnie cenne u Boga jest cierpienie ukryte ludzkim oczom. Własne doświadczenie w tym zakresie nasza święta Patronka ujęła następująco:
„Jestem jednak szczęśliwa, że cierpię to, co Jezus chce, abym cierpiała”.
Teresa uśmiechała się także wtedy, gdy w sercu czuła, co innego niż radość. Czyniła tak, by sprawić przyjemność innym. Nie wszyscy jednak mamy cierpieć tak samo jak ona. Każdy ma swój krzyż, który Bóg dostosowuje do sił i naszej miłości do Niego. Teresa radzi natomiast, by nie wybiegać zanadto w przyszłość, martwiąc się czy damy radę ten krzyż znosić. Bóg, bowiem udziela łaski tylko na chwilę obecną.
„Zatrzymywać się nad tym, co się już przecierpiało, myśleć o tym, co nas może jeszcze spotkać, to tracić czas na próżno i niepotrzebnie czynić swój krzyż jeszcze cięższym”.
Zdarza się, że doświadczenie cierpienia nie zostaje przyjęte w duchu wiary, ale z buntem lub rezygnacją z jakiegokolwiek działania. Dzieje się tak, kiedy cierpiąc, narzekamy na Boga, życie, otoczenie i w ogóle wszystko. Gdy nieustannie zwracamy na siebie uwagę, domagamy się litości i współczucia. W imię bólu żądamy dla siebie coraz więcej i więcej, nie dając nic w zamian. Całymi godzinami roztkliwiamy się nad sobą, uważając się za najbardziej poszkodowanego człowieka na świecie, zamiast jednoczyć się z cierpieniami innych ludzi i wraz z nimi mieć swój udział w zbawieniu świata.
W trudnych chwilach i niezrozumiałych doświadczeniach, radosną nadzieję powinno nieść nam głębokie przekonanie, że Bóg w jednej chwili może zmienić to, czego okoliczności zmienić nie mogą. Zaś poprzez trudności Bóg daje nam okazję do zasługi i niesie łaskę wiary.
Jest niemal zasadą, że sens wielu wydarzeń odsłania się nam dopiero po latach. Nierzadko stwierdzamy, że nie mieliśmy racji. Bóg wiedział lepiej, co będzie dla nas dobre. Jemu, który nawet ze zła może wyprowadzić dobro, trzeba pozwolić się prowadzić takimi drogami, jakie On w swojej mądrości dla nas przeznaczył. W tym przejawia się zaufanie.
TEREZJAŃSKIE PRZESŁANIE
Układając swoje relacje z Bogiem, nasza Święta stawiała sobie najpierw tę rzeczywistość, że Bóg jest naszym Ojcem, a my jego umiłowanymi dziećmi i że nie musimy zasługiwać na Jego miłość. Musimy tylko chcieć ją codziennie przyjmować w swoje życie. Bóg potrzebuje nas kochać, bo Bóg taki jest. Trzeba tylko Mu pozwolić ogarnąć siebie Jego bezwarunkowej miłości; innymi słowy - nie przeszkadzać w kochaniu nas. On sam będzie wówczas napełniał nas pokojem, radością, przemieni i uświęci. Człowiek bez Bożej pomocy uświęcić się nie zdoła.
Młoda karmelitanka daje wskazówki, możliwe do zrealizowania przez wszystkich, którzy chcą osiągnąć zjednoczenie z Bogiem, czyli świętość, idąc drogą codziennego życia, zwyczajnego i prostego. Aby dojść do doskonałości, nie potrzeba wielu praktyk, surowych pokut, czy nadzwyczajnych łask. Bóg nie chce, abyśmy piętrzyli umartwienia i tak zmierzali do świętości, ale byśmy spełniali doskonale swoje codzienne obowiązki, nie pomijając tych drobnych i powszechnie uważanych za mało ważne. Uczciwość i wierność w tym zakresie stanowią prawdziwą ascezę i miłą Bogu ofiarę. Trzeba zawsze z wiarą przyjmować to, co przynosi każdy dzień; te kłopoty, tych ludzi, te bóle głowy, zmywanie garnków... i z miłością ofiarować to wszystko Bogu. Znosić je ze względu na Niego z cierpliwością i miłością, bo taka miłość konsekruje świat.
Święta Teresa uczy nas, że Boga trzeba miłować w konkretnych czynach dnia codziennego, a nie w nadzwyczajności. Skoro Bóg daje nam takie właśnie drobne sprawy do wypełnienia, to znaczy, że pragnie byśmy je wypełniali. Innych nie należy oczekiwać, bo może nigdy nie będą nam dane do wykonania. Teresa przestrzega przed szukaniem rzeczy wielkich i nadzwyczajnych oraz specjalnych odczuć w kontakcie z Bogiem.
Czymś niezbędnym w realnym dążeniu do świętości jest życie chwilą obecną, spoglądanie na to, co robimy teraz; czy jest to zgodne z wolą Bożą, bez wybiegania myślą w przyszłość, czy sięgania w przeszłość. Nie da się, bowiem przeżywać życia w trzech wymiarach czasu naraz. Zwykle rodzi się w nas niepokój, gdy wychodzimy myślą z teraźniejszości, bo Bóg daje łaskę tylko na chwilę obecną.
Innym czynnikiem, który blokuje rozwój życia duchowego, jest skupienie się wyłącznie na swoich słabościach, wadach i grzechach. Św. Teresa uczy, aby się nigdy nie zniechęcać i nie tracić ufności wtedy, gdy nasze życie duchowe nie rozwija się tak, jakbyśmy chcieli, kiedy mimo wysiłków popadamy w te same błędy. Trzeba tylko to wszystko powierzać Bogu. Przyjść do Niego, zatrzymać wzrok na Jego Obliczu, wyznając całą prawdę o sobie. To pokorne uznanie swej słabości przed Bogiem jest wręcz przywilejem, bo daje pierwszeństwo przed Nim. On przecież zajmuje się tymi, którzy są słabi. Do świętości potrzeba zwłaszcza pokornego uznania swej ludzkiej słabości i niewystarczalności. Bóg przecież wywyższa pokornych.
Najprostszą zaś drogą do świętości, którą wskazuje nam św. Teresa jest częste składanie Jezusowi maleńkich dowodów miłości – „drobnych nic”, które dzięki miłości mają wielką wartość w oczach Boga. Ponadto w Bożej ekonomii, to, co małe i ukryte jest właśnie największe. Wyraźnym na to dowodem jest ukryte życie świętej Teresy z Lisieux i „huragan chwały”, jakim Bóg ją otoczył wkrótce po śmierci. Bóg dał Teresę, jako wielki dar dla całego Kościoła, aby przypomniała światu, że świętość, nie jest zarezerwowana dla jakiejś elity, ale jest czymś bardzo prostym, dostępnym dla ludzi zwyczajnych, czyli dla wszystkich. Trzeba tylko zawsze ufać Bogu i kierować się w życiu miłością i miłosierdziem. A Bóg reszty dokona. Bez Jego pomocy, tylko o własnych siłach, uświęcić się nikt nie zdoła. Pozostaje nam zatem, stawać przed Bogiem, wciąż na nowo, z pustymi rękami, ale z ufnością i miłością. Wtedy On je napełni, gdyż:
„Tyle otrzymujemy od Boga, ile się spodziewamy”.
Umiłowani w Chrystusie Panu osoby życia konsekrowanego.
A więc wszystkie osoby, które swoje życie ofiarowały Panu i pozwoliły żeby Bóg przez nie działał tak jak chce w danym miejscu i czasie, pośród ludzi, do których takie osoby posyła.
Chciałbym was w tej katechezie zaprosić do tego, aby w oparciu o to, co w tym roku robimy w naszej diecezji, realizując program Chrzest w życiu i misji Kościoła, (Ziemia Obiecana, obietnica i sprzeniewierzenie się) przyjrzeć się życiu osoby konsekrowanej, ale i nie tylko.
Popatrzmy na ten odcinek życia Narodu Wybranego, bo historia Narodu Wybranego jest historią życia każdego z nas, to jest taki paradygmat, taki wzorzec. My to samo przeżywamy co oni.
Mówimy o Ziemi Obiecanej. Czym jest ta Ziemia? Ma ona wiele znaczeń, ale pierwsze to jest to, że jest ona znakiem miejsca, w którym wypełniają się Boże obietnice w nas. Jest miejscem do którego dochodzimy i będziemy przeżywać to, co jest wypełnieniem obietnic, a więc jak mówi Bóg: będziecie moim ludem, a ja będę waszym Bogiem (Ez 36, 24-28) – czy patrząc indywidualnie Ty będziesz moim, a ja - mówi Pan Bóg, będę Twoim Bogiem, jedynym Bogiem... Obrazem tego jest Ziemia Obiecana. To jest wprowadzenie w pewien styl życia.
Ziemia Obiecana to nie jest przestrzeń, która stoi przede mną, do której ja się muszę wepchnąć z pomocą Pana Boga czy kogokolwiek, tylko to jest otwarcie przestrzeni w sobie, gdzie Pan Bóg będzie jedynym Panem, a ja patrząc na Boga, będę rozumiał wszystko, co w moim życiu się dzieje. To jest wejście do sposobu życia, w którym człowiek odkryje, że Bóg mu we wszystkim wystarczy. Jest to niesamowicie ważne w życiu konsekrowanym. Oddając się całkowicie Bogu, mam pragnienie takiego życia, aby Bóg mi we wszystkim wystarczył.
Przyjrzyjmy się teraz jak to wygląda w Biblii. Ta Ziemia Obiecana – Kanaan jest miedzy dwiema rzeczywistościami; między wygodą babilońską, która jest bezsensem a ucieczką do Egiptu, który jest fałszywym ratunkiem. A w środku jest Kanaan, gdzie jest trudno.
I między tym Babilonem, a Egiptem jest Kanaan. I tę Ziemię Pan Bóg daje jako Ziemię Obiecaną.
Naród zostaje doprowadzony do Jordanu do miejsca gdzie miał przekroczyć tę rzekę i wejść do Ziemi Obiecanej. Zanim tam wchodzą, wysyłają wywiadowców i Ci wywiadowcy wracają i niosą obfite owoce tej ziemi. Ale mówią, że tamta ziemia jest strzeżona przez wielkie ludy. Mówią, że my wobec nich wyglądaliśmy jak szarańcza. I to co jest nam obiecane wydaje się nam niedostępne. I dlatego w ludzie następuje bunt, stawiają pytania po co my tam idziemy. I wtedy Mojżesz i Aaron i Jozue mówią do tego ludu: Jeśli nam Pan sprzyja, to nas wprowadzi do tego kraju i da nam ten kraj, który prawdziwie opływa w mleko i miód. Tylko nie buntujcie się przeciwko Panu. Nie bójcie się też ludu tego kraju, gdyż ich pochłoniemy. Obrona od niego odstąpi, a z nami jest przecież Pan. Zatem nie bójcie się ich! (Lb 14,6-9). To co jest tutaj najważniejsze, to to, że jeśli Panu spodobało się dać ten kraj, to choćby tam były niewiadomo jakie trudności, to On nam ten kraj da.
Jeśli w swoim życiu staniesz wobec jakiejkolwiek trudności i jeśli będziesz wiedział, że Pan Ciebie prowadzi, to On wypełni to, co Tobie obiecał. To jest bardzo ważne w naszych różnych decyzjach, co do różnych relacji, pogodzenia się czy nie, stawania wobec drugiego człowieka. Wobec tych trudnych sytuacji nie pytaj czy dasz radę, ale pytaj się czy ty chcesz żeby Pan był z Tobą, żeby Cię prowadził. Tak więc do Ziemi Obiecanej może wejść tylko ten, kto zawierzy Panu, nawet przeciwko sobie.
Kolejna ważna rzecz, to ta, że ta Ziemia Obiecana jest pełna obcych bóstw, bóstw pogańskich, które Naród Wybrany musi zniszczyć. To jest drugi bardzo ważny moment wchodzenia do Ziemi Obiecanej - musisz zacząć niszczyć wszelkie swoje bóstwa, idole, w których pokładasz swoje nadzieje. Wszyscy je mamy. I tego się nie da załatwić za jednym pociągnięciem; to jest całe życie. Pan Bóg jest zazdrosny i będzie cię stawiał w różnych sytuacjach abyś niszczył idole, bożki – czy to będzie pragnienie władzy, czy bogactwa.
Kiedy będziesz w kraju mlekiem i miodem płynącym, to nie znaczy, że będziesz mieć wszystko według tego jak chcesz. Ale to znaczy, że Twoje upodobania tak się zmienią, że będzie Ci się podobało wszystko co masz. Szczególnie jest to ważne w życiu wspólnotowym. Kiedy posiadanie jakiejś rzeczy nie zależy tylko ode mnie.
My jesteśmy ludźmi wybrednymi. Wybrednemu człowiekowi można dogodzić? On teraz chce to, a za chwilę będzie chciał coś innego. Jeśli pójdziesz po linii zaspokajania swoich potrzeb, tej wybredności- nikt cię nie zaspokoi i nigdy nie będziesz zadowolony. Chrześcijaństwo to jest odkrywanie Boga w życiu każdego z nas, abyśmy my różni, rozbici z powodu naszych zachcianek potrafili się wyzbywać tego, co nas oddziela od innych. My przez te zachcianki rozbijamy jedność, gdyż każdy ciągnie w swoją stronę. Zobaczcie jak to jest w waszych domach, wspólnotach. Brak nam dzisiaj pojednania, nawrócenia żeby tworzyć Ciało Chrystusa.
Do Ziemi Obiecanej wprowadza Jozue, syn Nuna, a w Nowym Testamencie jest nowy Jozue czyli Jezus Jeszua (Bóg zbawia). To jest dokładnie to samo imię. Jozue jest figurą Jezusa. Do granicy Ziemi Obiecanej doprowadził Mojżesz, czyli Prawo. A dalej prowadzi Jozue, a więc Bóg, który zbawia, który daje i wypełnia obietnicę.
Kiedy Jozue przygotował wszystkich do przejścia, mówi, że kiedy zobaczą Arkę Przymierza niesioną przez kapłanów, wtedy wszyscy mają za nią ruszać. Arka Przymierza to znak wierności Boga w stosunku do człowieka. I kiedy stopy kapłanów zanurzyły się w wodzie, wody spiętrzyły się, zatrzymały, a lud przeprawił się przez Jordan. Kapłani stali na suchym dnie. I są kapłani, trzymający Arkę, którzy pomagają, jeśli są świadkami wierności Boga, a nie czemuś innemu. Jednakże nie dotyczy to tylko kapłanów, ale i wszystkich osób konsekrowanych.
I dalej czytając wydarzenie biblijne, gdy poganie zobaczyli, czego Izrael dokonał mocą Boga została im odebrana wszelka odwaga - stracili swój animusz. Podobnie jest i w naszym życiu. Diabeł w tobie już nic nie może zrobić, gdy ty jesteś w stanie umierać, tracić siebie, nie żyć dla siebie i po swojemu. Diabeł ma nad tobą władze, gdy ty chcesz żyć dla siebie. Gdy przyjmiesz to wiarą, gdy uwierzysz, że możesz umierać i żyć, diabeł od ciebie odstąpi. Gdy natomiast chcesz ratować swoją skórę, przed przełożonym, bratem, siostrą, mieć wygodne życie - masz problemy.
I w Ziemi Obiecanej mamy ponowne obrzezanie. Po przejściu przez Jordan pierwszym ważnym wydarzeniem jest zawarcie Nowego Przymierza przez obrzezanie.
W Księdze Pwt 1,16 czytamy Dokonajcie więc obrzezania waszego serca, nie bądźcie nadal ludem o twardym karku.
Obrzezanie serca oznacza zmianę mentalności. Człowiek z obrzezanym sercem, to człowiek, który w swojej mentalności nie ma swojego interesu, jest dla drugiego. Obrzezanie serca jest zapowiedzią chrztu.
Kiedy ty zobaczysz jak bardzo żyjesz według własnej koncepcji życia, i przyjdziesz, bo uznasz, że potrzebujesz nowej mentalności, gdyż wiesz, że nie ty masz rację (bo kiedy ty miałeś rację to wszystko stawało na głowie), ale uznasz, że rację ma Jezus Chrystus; kiedy w życiu zaczniesz myśleć – Jezus Chrystus ma rację, ten który w życiu został pozbawiony wszystkich racji, został ukrzyżowany, przebaczył i ty wiesz że to jest prawda do której chcesz przylgnąć - wtedy dokonuje się obrzezanie Twojego serca. To jest najtrudniejsze, uklęknąć i powiedzieć ja nie mam racji. On, ona, zrobił swoje, ale ja nie potrafię mu przebaczyć, dlatego klękam i proszę: Boże dokonaj obrzezania mojego serca, bo widzę, że ja nie mam racji gdyż nie potrafię przebaczyć, gdyż kombinuję po swojemu jak tu zrobić, aby wyszło na moje, aby pokazać że ma być tak jak ja chcę. Jest to wymaganie niemożliwe do spełnienia dla kogoś kto nie wierzy. Musisz wierzyć, że jest ktoś, kto ma rację nad wszystkim i dlatego nie ma twojej racji.
I następnie mamy zdobycie Jerycha. Po obrzezaniu, kiedy zawarli przymierze, podchodzą do miasta i okazuje się, że jest ono dla nich za trudne do zdobycia. Pan Bóg jednak swoją obietnicą zapewnił, że da im to miasto w posiadanie, że On będzie walczył, że On je dla nich zdobędzie. Obeszli Jerycho 7 razy i mury runęły. Również i ty, kiedy masz moc przebaczenia, to wszystkie mury pękną, opadną, runą.
I dalej, po wejściu do Ziemi Obiecanej, zwróćmy uwagę na dwa elementy:
I. Jozue mówi: obłożysz klątwą wszystkie bożki pogańskie, czyli zniszczysz je. Powinieneś zacząć myśleć, że w Twoim życiu są pewne rzeczy które należy zniszczyć. Jakie? Ja nie wiem. Sam zobacz, co należy zniszczyć, obłożyć klątwą - pewne sfery twego życia, pewne relacje, pewne dobra, które stawiasz ponad Bogiem.
II. Po wejściu do Ziemi Obiecanej ważne jest, jak będziesz gospodarował dobrami, któreś otrzymał. Jest to szczególnie ważne w życiu konsekrowanym, zakonnym. Taka jest logika, że miarą Twojego szczęścia będzie to, jak ty będziesz zaradzał potrzebom drugiego człowieka. Miarą twojego szczęścia, błogosławieństwa będzie to, jak ty korzystając z dóbr, będziesz posługiwał słabszemu. A więc życie nie dla siebie. To jest wymiar i oznaka przemienionego serca, obrzezanego serca.
I kiedy Izrael wszedł do Ziemi Obiecanej. Ten pierwszy okres czasu (ok. 200 lat: od 1200 przed Chrystusem do około 1000), to jest tak zwany czas młodości Izraela. Nie mieli żadnego króla. I kiedy Izrael żył dobrze, to było dobrze. Ale kiedy jakiekolwiek pokolenie zaczęło hołdować bożkom miejscowym, Baalom; czynili co złe w oczach Pana i służyli Baalom. A więc opuścili Boga swoich ojców i chodzili za Bogami ludów sąsiednich (czyli chcieli się upodabniać, podobnie i dzisiaj, bo tak się w świecie robi, tak wypada, tak trzeba. Czyli nie mieli odwagi być ludem, który jest inny).
Oddawali tym bożkom pokłon i drażnili prawdziwego Boga. I wtedy dla ich ratunku Pan Bóg wzbudzał narody ościenne, które ich napadały. Żeby ten naród zobaczył, że nie jest panem. I wtedy, kiedy to się działo, naród zaczynał wzywać Boga na ratunek. I Pan Bóg wzbudzał tak zwanego sędziego. To się powtarza kilkakrotnie. Sędzia to ten, który umiał słuchać głosu; rozpoznawać głos Boga. I ten sędzia posłany na określony czas, mówił Izraelitom: nawróćcie się, a pójdziemy, zwyciężymy. I tak się działo. Tak było cały czas, jak refren. Dlaczego? Gdyż serce człowieka nie było nawrócone. I co z tego wynika? Że Bóg tego ludu nie opuścił. Interesował się nim. Tak samo i nikogo z nas Bóg nie opuścił i stale nas wzywa do nawrócenia. Jak widzi, że błądzimy, posyła nam różne problemy, żeby nam się otwierały oczy, żebyśmy potrafili wyciągnąć jeden wniosek. Nie taki, że ktoś mnie skrzywdził, ale żebym zobaczył, że ja nie jestem Panem mego życia.
I zobaczmy, że w naszym życiu, kiedy idzie dobrze, to sobie myślimy, a zrobię trochę po swojemu, i tracimy to, co nazywamy bojaźnią Bożą. Wtedy Pan Bóg dla twego ratunku posyła pewne rzeczy, sytuacje. I jeśli zobaczysz, że jest prorok nad twoim życiem, jest Słowo Boże, jest ten ktoś kto cię uzdolni do otwarcia oczu i powie, to co się stało, stało się dla twojego dobra, to jesteś zbawiony, zwyciężysz. Jeśli tego sędziego, tego słowa nie przyjmiesz, będziesz brnął nadal.
W życiu Izraela tak się działo przez około 200 lat. Ostatnim z sędziów jest Samuel. I ten naród prosi Samuela o króla. I Samuel uczynił im Króla.
O co w tym wszystkim chodzi? Człowiek nie nauczył się przyjmować w swoim życiu Boga jako jedynego Pana. Stale chce mieć innych bogów, innych panów, królów. Tak też jest i w naszym życiu. Jednak jedynym Panem i królem jest Bóg, Jezus Chrystus.
Ten Król daje się ukrzyżować, żeby naprawdę królować. Żeby pokazać, że Bóg jest Panem historii, nawet jeśli wszyscy są przeciwko niemu.
Wejdziemy we wspólnotę tylko wtedy, kiedy zejdziemy do rzeczywistości chrztu, do uznania tego Jezusa - Panem historii mojego życia. I ta historia rozpocznie się w moim życiu, w moim środowisku. Dlatego bardzo ważne jest dla nas abyśmy wchodzili w logikę chrztu, w mentalność nawrócenia; w mentalność odkrywania Boga, jako Pana każdego z nas.
ks. Marek Paluszkiewicz
Konferencja do sióstr zakonnych s. Gertrudy, Przełożonej Służebnic Bożego Miłosierdzia Rybno 14 lipca 2012.
Piękno daru, który otrzymaliśmy w konsekracji zakonnej.
Kim jesteśmy? Co możemy? Po co jesteśmy? Kim dla świata Pan Bóg nas zrobił? Kapłani i osoby zakonne są kanałami łaski przez które płynie Boże Miłosierdzie do świata. Mam być kanałem przepływu tej łaski.
Jak współpracować, jak ucieszyć się tym?
Bóg daje mi wartość, która nie polega na tym, co robię i czym się zajmuję. W Jego miłości jest nasza wartość. Przez to że jesteśmy – On Sam działa. W konsekracji Bóg oddał mi siebie, życie. On oddał się cały, nie zostawił Sobie nic. Co jest konsekrowane, to jest tak samo jak przy święceniach: nie można cofnąć tej miłości, która się nam oddała. Można to zniszczyć, zwolnić się z obowiązków, ale nie można cofnąć tego, co dokonało się już. Bóg oczekuje w tym wszystkim naszej ufności, nie dzieł; nie doskoczenia do jakiejś półki, ale wysiłku wierności, wybierania Jego ponad wszystko. Mamy taką skłonność, by tylko Jego szukać. To jest piękne. On oczekuje, by wszystko nasze było Jego i tylko Jego. Jezus nie oczekiwał nie wiadomo czego od ludzi, ale nie robił zamiast nich. Chce wkładu, który będzie powiększał. Jego miłość wszystko czyni.
Troskę o zbawienie ludzi Jezus powierza kapłanom i osobom zakonnym.
Od konsekracji, Jezus daje mi prawo do tego co On ma. Jezus nazywa nas: żoną młodości, oblubienicą, małżonką. Żona ma taką pozycję w społeczeństwie przez sakrament małżeństwa, jaką ma mąż. Żona ma pozycję męża. I jest to pozycja niezależnie od tego, jakie jesteśmy. To jest pozycja z samego tytułu prawa. Świat nas czyta, stąd tyle krytyki. Świat wie, kim jesteśmy. Jezus powiedział do s. Faustyny: ["Najdrobniejszy czyn Oblubienicy Mojej ma wartość nieskończoną”]. Kiedy chcę i wchodzę świadomie w tę przestrzeń – mój czyn ma wartość Jezusa – boską. Mamy niezwykłą moc. Naszą czystość możemy powiększyć bardziej niż ma anioł – bo możemy walczyć. Anioł nie może walczyć. Jezus do s. Faustyny: ["Twoja czystość ma być więcej niż anielska"].
Być niedzielą. Dniem świętym.
Siódmego dnia Pan Bóg odpoczywał z człowiekiem, z nim przechadzał się po raju. W niedzielę jest szczególna łaska doświadczania atmosfery jaka była w raju. Bóg daje odpoczynek szabatu, żebyśmy mogli odetchnąć rajem. Dlatego może świat walczy tak bardzo z dniem świętym. Człowiek był w raju, ale poznając zło stracił coś najcenniejszego - poznanie Boga. Gdy sięgamy po poznanie zła i dobra powstaje w człowieku schizofrenia duchowa. Widzieć zło , a mieć w tym udział, to jest zupełnie coś innego.
Wolą należy odrzucać wszystko, co należy do przestrzeni zła; to co zaspokaja egoizm, pychę. Bóg mi gwarantuje, że odetchnę przestrzenią nieba, jeśli zdecyduję się odrzucić poznanie wszelkiego zła. Bóg oczekuje stałego odrzucania poznania zła, życia w jedności z Bogiem, żebyśmy weszli w relację przyjaźni z Nim, tak jak było raju. Podstawowy nasz obowiązek to trwanie w przyjaźni z Bogiem. My w sobie nosimy to przymierze. Kapłan i osoba zakonna niesie w sobie atmosferę jedności z Bogiem, jest osobą wybierającą tylko przestrzeń dobra.
Nasze życie powinno opierać się na zasadach, jakie były w raju. Świat sprawdza w nas jakość. Lgnie do nas, by dotknąć Boga. Intuicyjnie to wie, i szuka Boga w nas. Przez zjednoczenie z Jezusem, Bóg daje nas jako kanał Jego łaski. Jezus pokazał, jak przeżyć życie ludzkie na sposób Boski, w sposób doskonały. Przez zjednoczenie On jest w nas.
Bóg najczęściej nazywa nas Oblubienicą. To określenie odnosi się do żony tuż po zaślubinach. Wtedy jest największe przeżycie, najpełniejsze oddanie siebie, największa radość. Jest to moment najintensywniejszego doświadczenia miłości, radości z siebie nawzajem. Bóg celowo chce ten moment zatrzymać w naszym życiu. Bóg jest w najmocniejszym zaangażowaniu wobec mnie. I On chce, bym była w takim momencie przez całe życie. Bóg mówi, że jesteśmy źrenicą Jego oka; rozkoszą Jego jest działać w człowieku. On nam zatrzymuje tytuł Oblubienicy przez cały czas. Zaślubiny są dwustronne. Muszę się zastanowić czy jestem w tym? Od strony Boga, to trwa. On nie potrzebuje, by to podsycać. On podsyca to w nas przez modlitwę, Eucharystię, przez naszą pracę wewnętrzną, przez służbę do której nas wzywa, przez życie w nieustannym dialogu z Oblubieńcem, przez życie w Jego obecności.
W momencie zaślubin na Oblubieńcu koncentruje się cały świat Oblubienicy. On jest najważniejszy, nie impreza, miejsce, zadania. On chce, byśmy całe były dla Niego, i nic innego nie ma być ważniejsze. Jezus jest pierwszy, który pociąga. Nasza sprawą jest dać się pociągnąć. Nasze piękno wynika z Jego obdarowania, nie z nas samych. Mam zgodzić się na to, czego On dokonuje we mnie. Możemy odpowiedzieć – nie musimy. Konsekracja – to jest wyjątkowe obdarowanie nas też dla świata. Potrzebna jest pokora. Mam się zdać na Niego. On nas prowadzi do rzeczy, które przerastają nasze możliwości. Mam zaufać Jego prowadzeniu. Ja nie wiem do czego On mnie prowadzi. On wie. On to zrobi w moim życiu, ale mam pragnąć oderwać się od wszystkiego, co nie jest Nim i Jego miłością: w myślach, w pragnieniach, wyobrażeniach, działaniach. Mam się starać o to.
Ciemność jest potrzebna - by budzić tęsknotę, rozszerzać serce i pragnienie Boga. Jeśli On jest Umiłowanym mojej duszy – będę Go szukać. Jeśli nie jest, to się Nim znudzę, zrezygnuję, odejdę. To znaczy, że chodzi mi o egoizm.
Konsekracja nas wprowadzi w jedność z Nim. On wie, co możemy na danym etapie. Pozwala się odnaleźć. Jego zachwyca, że Jego szukamy, nie czegoś innego. Jego Miłość oczyszcza, usuwa skazy. On chce mieć nas czystymi. On chce byśmy weszli w dialog z Nim. Zgodzić się mamy na naszą codzienność, na to, że On prowadzi nas w naszym życiu. Bóg zachwyca się pięknem, jakie w nas składa. W oczach Boga możemy zobaczyć swoją wartość. Trzeba pokonać wszelkie względy ludzkie, nawet za cenę odrzucenia, zniszczenia tego co moje, co wydaje się takie ludzkie i ważne, by pójść za Nim. W Nim odnajdę wszystko. Kontemplacja - spokojne zanurzenie się w sobie; słuchanie Słowa Bożego; echa tego Słowa w swoim sercu.
Jezus daje się cały zawsze na miarę pojemności mojego serca. Dostosowuje Swoje działanie indywidualnie do każdego. Relacja jest miedzy mną a Oblubieńcem. Kierownik duchowy towarzyszy tylko. Jezus ma inicjatywę, pociąga, prowadzi, dokonuje dzieła. Mam chcieć dać się prowadzić Jezusowi. Jemu zależy bardziej niż mnie.
Wiele problemów produkujemy sobie sami.
TOŻSAMOŚĆ OBLUBIENICY
Kim jestem w świecie i dla świata?
Oblubienica, która nie stanie się matką, przejdzie w starą pannę. Konstytuuje nas bycie Jego wyłącznie, byśmy służyły jako pomoc dla innych. Nie mamy tu zasług. Im więcej otrzymujesz, tym więcej się ciesz.
Oblubienica - Królowa
Pierwsza po królu na dworze królewskim. Może wszystko. Działa drogą miłości roztropnej, wiernej i mądrej. Jej władza nie płynie z uczuć, ale z faktu zaślubin. My otrzymujemy władzę nad Jego sercem. On ma ją nad moim. On wydaje się w ręce tej, z którą jest jedno. Mam Go pocieszać, dzielić się troskami i radościami. Troszczyć się o Jego Królestwo w sercach ludzi, w duszach ludzkich. To zadanie ma się wyrazić we wszystkim, co robię – po to mnie zaślubił.
Ważne w jakiej relacji z Nim wypełniam swoje obowiązki. Nie może być sprzeczności nigdy miedzy tym, co robię, a tym w jakiej jestem relacji z Nim. Pierwsze jest bycie Oblubienicą. Po to mnie stworzył. Rola królowej na dworze jest bardzo ważna. Przez jej pośrednictwo lud otrzymuje coś od króla. Ona jedna ma wolny dostęp do króla zawsze. Nie odmówi jej nawet połowy królestwa. Oblubienica – Królowa jest tą pierwszą z którą się król podzieli troską, sprawą. Jego sprawy są moimi i odwrotnie.
Oblubienica – Kościół
Kościół jest objaśnieniem mojej tożsamości. Bóg się uobecnia na sposób Kościoła w świecie. ( W ludziach, w relacjach, w nas samych uobecnia się Duch Święty, cała Trójca Święta). Kościół jest przestrzenią, gdzie Bóg może aplikować zbawienie całemu światu. Zakonnica staje się znakiem, kanałem łaski, jest miejscem uobecniania się Boga. Ważna jest jakość tej relacji.
Oblubienica - Nowe Jeruzalem
Stary Testament traktuje zamiennie określenia: Jerozolima – świątynia – Syjon – Izrael. Jest to miejsce, gdzie Bóg zawsze wysłucha, zawsze wspiera, ześle pomoc, będzie błogosławił, mieszka, zawsze przebywa, tam jest Jego serce, na tym koncentruje się cała Jego Istota; ze względu na miłość czyjąś do tego miejsca wysłucha, obroni, tam przebywa cała Jego chwała, cała wspaniałość Jego majestatu, tam można Go spotkać, adorować, tam ochroni przed wrogami, otoczy opieką, ukryje przed sidłami. A jeśli ktoś sprofanuje to miejsce, zostanie oddany wrogom, odrzucony przez Boga. (1 Krl 8, 57)
Oblubienica Baranka
Nowe Jeruzalem jest w pełni Jego dziełem. Podkreślone tu jest piękno, harmonia, obdarowanie, doskonałe szczęście, źródło pokoju, moc Jego miłości, moc Ducha Świętego. I On chce to w nas uobecniać (rzeka, która wypływa spod ołtarza, drzewa rodzą owoce, tam jest światło).
Oblubienica – Maryja
W niej zawiera się wszystko, do czego Pan Bóg nas wzywa. Ona jest ideałem, wzorem człowieka w formie doskonałej, nasz cel. Bóg chce nas doprowadzić do takiej doskonałości. Cała piękna jest Maryja, bo jest napełniona Jego łaska całkowicie, oddana całkowicie Bogu i Jego woli, zjednoczona z Synem. Wejść w rolę Maryi, która jest oblubienicą, pokazuje mi do czego zostałam obdarowana przez Boga. Maryja zrobi wszystko, czego Bóg pragnie. Ona jest całkowicie oddana we wszystkich wymiarach, zdana na pełnienie woli Ojca. Trzeba tak wpatrzyć się w oczy Jezusa, żeby Demon nie miał do nas dostępu, bo w oczach Jezusa Demon nas nie znajdzie.
W Maryi Jezus nas doprowadza do pełnego oddania. Maryja wie, jak nas wprowadzić. Maryja istnieje w pełni, bo jej nie ma – żyje w pełni w Bogu: Służebnica, niewolnica, oddana, uległa, posłuszna, zależna od Boga, pełna łaski, czyli doskonale pusta sobą, nic siebie nie ma w Maryi. Jest miejscem Boga, Jego Obecności, jest Nim napełniona, jest Jego. Jest Matką Jezusa i moją.
Jej pragnieniem jest nieść życie Boże. Jest tak bardzo oddana, kochająca, że Bóg Sam zapragnął być jej dzieckiem. Maryja otacza troską Jego obecność. Jest wszędzie, gdzie On jest. Doprowadza innych do Jezusa. Jest naszą Matką, prowadzi nas do pełni planu Bożego, żebyśmy doszli do pełni zjednoczenia z Nim. Bóg chce nas wprowadzić w tę samą rolę, w to samo obdarowanie. Oczekuje od nas tego samego - uczestnictwa w tej tajemnicy tj. godność, zadania i obdarowanie. Czy ja chcę w to wejść całkowicie?
Bóg na tyle mnie napełni, na ile ja zniknę, ja jako ja. Śluby zakonne to nie sztuka dla sztuki. Egoizm odbiera mi zawsze coś z tego piękna, które miała Maryja. Jak ważna jest walka z egoizmem. Na ile zajmę się sobą, a na ile zwrócę się ku Bogu, ku relacji z Nim; na ile zajmę się Nim – na tyle On da łaskę dla naszych dzieci – dla całej ludzkości.
Co mogę? Po co to wszystko?
Być dla Niego i pomóc innym zbliżyć się do niego.
FUNKCJE
Pośredniczka
Stawać miedzy niebem a ziemią, upraszać strumienie łask, łagodzić słuszny gniew Boga. On kocha tych, których ja kocham i odwrotnie – On chce bym się interesowała troskami Jego (naszych) dzieci. On czeka aż się za nimi wstawię; oczekuje, że będę kochać za nich; że wynagrodzę w ich imieniu, żeby On mógł dotrzeć do ich serc; by dzięki mojej prośbie mógł ich ratować. [„Mów mi, że są dobrzy, a dam im łaskę. Nie mów, że są źli, bo muszę ich karać”]
Chce, bym stała w roli obrońcy, bym prosiła o obdarowanie świata miłosierdziem. Jest potrzebny ktoś, kto będzie pośredniczył, potrzebna jest moja miłość, wdzięczność, prośba. Wtedy może On działać w ludzkich zamkniętych sercach [„Na mocy Twojej wdzięczności będę im błogosławił”]. Oczekuje mojego oddania jakby w zastępstwie innych. Przez zjednoczenie jestem z Nim, a On sobie nie odmówi; łączę się z Jego tęsknotą, z Jego pragnieniami.
Szafarka
Ten, co ma klucze do spichlerza, decyduje, co zrobić z jego zawartością. Bóg daje mi Siebie, swoje serce. Jeśli jestem Jego własnością, On oddaje mi się w pełni [„ Bierz łaski jakie chcesz, ile chcesz i rozdawaj komu chcesz”]. Ale muszę być całkowicie Bogu oddana, wierna. Czym czerpie się łaskę? – pragnieniem, ufnością, prośbą, wiarą. Nie bądźmy małoduszni. On chce dać wiele. Pragnijmy wiele. Wszystko możemy czerpać.
Powiernica
Jezus ufa Oblubienicy; to ktoś Mu najbliższy, z kim chce się dzielić wszystkim: radością, troskami, ale też cierpieniem, samotnością. Tu jest najbardziej potrzebujący. To jest wejście w Tajemnice Jezusa [„Kto lepiej Mnie zrozumie, niż oblubienica Moja”]. Życiem oblubienicy jest interesować się wszystkim, co Jego dotyczy i Jego spraw. On mi zaufał, nie chce być Sam. Chce dzielić się z oblubienicą. Od nas zależy jak głęboko damy się wprowadzić w Jego Tajemnicę.
Królowa
To zadanie trwania u boku króla. Nie muszę nic brać ze świata, bo przez zjednoczenie z Nim, wszystko i tak jest moje. Bo On jest królem. A królować, to służyć. Królestwo moje to królestwo Jezusa, mojego Oblubieńca w duszach ludzi. Moją troską ma być troska o królestwo Jezusa w każdej duszy ludzkiej [„Przez modlitwę i ofiarę walcz o Moje królestwo w duszach ludzkich”]. Mam się wyzuć wszystkiego, co moje, a wtedy wszystko będzie miało moc: i myśli i słowa i czyny.
Matka
Jezus czyni mnie matką dla ludzi. Nie mogę wykluczyć nikogo, bo Jezus nikogo nie wyklucza. Matka daje życie, troszczy się o wzrost i o rozwój. Moją troską ma być troska o rodzenie ludzi dla Boga, o wzrost ich życia w Bogu. Jeśli wchodzę w Jego przymierze, wszystkie dzieci są moje – bo są Jego. O wszystkie mam się troszczyć. Jeśli nie widzę tego tak, znaczy, że coś jest we mnie zablokowane.
Moc modlitwy, skuteczność słowa i owocność czynu wypływa z relacji z Jezusem. Inaczej to do niczego nie służy. Pierwsze jest – relacja z Nim, resztę On pokaże, dokona przeze mnie, mną, ze mną. Oddać się Jemu bezgranicznie, to warunek. Tak działa zjednoczenie. Jeśli wezwał mnie do takiego zjednoczenia, mam pozwolić, by dokonał takiego zjednoczenia; bym kochała tak jak On. Mam pragnąć czego On pragnie. Razem z Nim troszczyć się o zbawienie wszystkich. Mam pozbyć się troski o siebie.
Mam być Oblubienicą, by kochać, wynagradzać, sprawiać Mu radość. Mam otwierać wszelkie przestrzenie: mogę odwołać wszystko, co jest sprzeczne z Jego wolą, oddać Mu miejsca, ludzi, relacje. Ze względu na zjednoczenie z Nim mogę błogosławić i korzystać z Jego błogosławieństwa, bo On jest we mnie. Mogę brać dary i łaski, dawać ludziom Boże życie, chronić przed złem, mogę ich ocalić. Moją wiarą, uległością, mogę wejść w każdą przestrzeń czasu i przestrzeni – czyli wszystko jest możliwe. Dysponujemy całym bogactwem Boga.
On pragnie mojego oddania i wierności. Jego Miłosierdzie najpierw chce mnie napełnić, oczyścić, a dopiero potem przepływa dalej. On będzie mnie wyprowadzał na pustynię, w ciemność, cierpienie, niezrozumienie, samotność [„ Wiedz, że nawet wśród sióstr swoich, będziesz się czuła samotna”].
Znaki nie są dla prywatności, ale po to, by inni je czytali. Jakże ważna jest jakość tej naszej relacji z Jezusem - bo na tyle łaski popłynie do świata.
Mamy odpowiadać wiernością Bogu, bo inaczej, to po co nas Jezus wziął?
O Koronce do Bożego Miłosierdzia –
s. Gertruda ze Zgromadzenia Służebnic Bożego Miłosierdzia
Koronka to lekarstwo na depresję ogólnoświatową – modlitwa, która daje nadzieję. Jeśli znamy takich, którzy dali się uwikłać, trzeba ją odmawiać za każdego z osobna, imiennie. Jezus zagwarantował ratunek. Jezus obietnicy nie cofnie i nie złamie. Mamy 100 % obietnicy. Wystarczy Mu zaufać. Mamy narzędzie dane przez Boga do ratowania dusz, do dania im pomocy jaka jest im potrzebna. Trzeba oddać "dziwnych" ludzi Bożemu Miłosierdziu. Od twojej ufności Bóg uzależnia łaski potrzebne Twojej wspólnocie.
Bądź Maryją, która widzi potrzeby dookoła. Zapraszaj Jezusa we wszystko, co widzisz, we wszystkie sytuacje życia.
Dysponujesz godziną Miłosierdzia, Świętem Miłosierdzia. Korzystaj z tego w imieniu tych ludzi. Stań się przestrzenią w której Bóg będzie działał. Zobacz jakie obdarowanie Ty otrzymałaś. Nieś Jego Miłosierdzie tam, gdzie jesteś. Jezus bierze na serio, to, co robicie. Bogu się spieszy. Bardzo szybko interweniuje w życie ludzi. Nie daj się temu światu, który próbuje nas zdołować, zepchnąć. Bóg w Twoje ręce daje ratunek drugiego człowieka, nawet, gdy ten będzie w rozpaczy, gdy będzie zatwardziały. Jezus przyjdzie i ocali tych, którzy inaczej potępiliby się. Nie bądźmy skąpi.
W Koronce Jezus zawarł całą Swoją potęgę miłości, całą moc pragnienia zbawienia człowieka. Możemy zbawić bardzo wielu ludzi. To dziesięć minut, a można uratować człowieka, gdy ten będzie biegł do piekła, napotka przeszkodę w postaci Koronki. Można mówić Koronkę cały czas. To jest aż tak mocne, to jest aż tak wielki dar. Uświadom sobie biedę tych ludzi, którzy siebie wysyłają na śmierć, na wieczne potępienie.
Przyprowadź Jezusowi bardzo wielu ludzi. Zobacz jak Jezus Ci ufa. Pójdź radykalnie za Jezusem. To nie będzie łatwe. Jezus nie obiecywał wam łatwego życia na tym świecie. Twoje życie niekoniecznie będzie miłe, słodkie, ale będzie ono święte. W wieczności będzie Ci dziękowało mnóstwo ludzi, którym ocaliłaś życie. Dziś trzeba mieć odwagę stawania po stronie Jezusa. To jest czas świadectwa. Nas jest bardzo wielu, tylko zło jest po prostu głośne. I koniecznie w tm wszystkim wierność i posłuszeństwo Kościołowi.