ŻYCIE ŚWIĘTEJ TERESY
OD DZIECIĄTKA JEZUS
Święta Teresa w miarę upływu czasu
nie tylko nie idzie w zapomnienie; nie “starzeje się”,
ale nabiera coraz pełniejszego blasku
i pozostaje pociągająca
dla ludzi szukających Boga i pragnących,
tak jak ona przeżywać swą wiarę
w sposób autentyczny i bardzo zaangażowany.
Rodzice –
Zelia i Ludwik Martin
(beatyfikowani 19.10.2008 r.)
Wzorem rodziny chrześcijańskiej, która potrafi być właściwym środowiskiem wychowawczym i religijnym jest niewątpliwie rodzina Martin, która na wskroś przesycona była modlitwą i atmosferą obecności Boga. Pragnienie świętości i dążenie do niej w tej rodzinie było wartością, którą ukazywano dzieciom od najmłodszych ich lat. Doskonałość mająca za fundament Ewangelię była programem wychowania dzieci, a wśród nich najmłodszej Teresy. Relacje osobowe, zwłaszcza sposób realizacji powołania ojcowskiego, ukształtowały w Teresie jej spojrzenie na Ojcostwo Boga i pozwoliły jej na radosne i dojrzałe przeżywanie swego dziecięctwa Bożego, które legło u podstaw jej duchowości.
DOM RODZINNY
Matka Teresy, Zelia Guerin urodzona 23 grudnia 1831 roku, obdarowana była przez Boga niezwykłą energią, odwagą w pełnieniu obowiązków chrześcijańskich oraz wrażliwym i wspaniałomyślnym sercem. Swego czasu chciała służyć bliźnim jako siostra miłosierdzia. Kiedy to pragnienie jej serca nie mogło zostać przez nią zrealizowane, otworzyła zakład koronkarski i poślubiła Ludwika Martin 13 lipca 1858 roku. Był on synem oficera armii francuskiej. Odznaczał się prawością charakteru, był szlachetny i wrażliwy na piękno. Dzięki głębokiemu życiu wewnętrznemu i konsekwentnej pracy nad sobą zdołał opanować swoje żywe usposobienie. Po nieudanej próbie podjęcia życia zakonnego obrał zawód zegarmistrza i jubilera. Małżonkowie, od samego początku życia małżeńskiego potraktowali swój związek jako powołanie Boże i drogę do doskonałości chrześcijańskiej. Podobnie jak w okresie swej młodości, byli w dalszym ciągu ludźmi bardzo religijnymi i wzorowymi parafianami, a przy tym doskonałymi rodzicami. Nad obowiązki, jakie wypływały z pracy w dwóch przedsiębiorstwach, przedkładali obowiązki rodzicielskie i wychowanie dzieci, którymi Bóg ich obdarzył. Wdzięczni Bogu za otrzymane łaski starali się wszystkie sprawy pogodzić tak, by żyć zgodnie z przykazaniami Bożymi i kościelnymi. Oboje codziennie uczestniczyli we Mszy świętej, często przystępowali do spowiedzi i Komunii świętej. Było to ich stałą praktyką i normą życia rodzinnego.
Ojciec św. Teresy należał do Bractwa Najświętszego Sakramentu i odprawiał często nocne adoracje. Teresa zachowała o nim wspomnienie jako o człowieku odważnym, opanowanym i umartwionym. Matka naszej świętej, Zelia Martin, nie ustępowała w cnocie religijności swemu mężowi. W listach zdradza gorące pragnienie świętości i zdecydowaną wolę pracy nad jej zdobyciem. Jako idealna żona i matka znalazła w macierzyństwie pole do całkowitego przekreślenia siebie, aby oddać się obowiązkom rodzinnym. Cechowało ją zdanie się na wolę Bożą (co przejmie po niej najmłodsza córka), wiara w dobroć Bożą, troskliwość o pracowników, miłosierdzie względem biednych, sumienność w zachowywaniu przepisów kościelnych. Zelia Martin żyła głęboko przepojona pragnieniem wieczności. W liście do swojej córki napisała: Pragnęłam mieć wiele dzieci, aby je wychować dla nieba. Córka Paulina dała o niej takie świadectwo: Nasza matka miała niezwykłą siłę charakteru i samozaparcia, nie mówiła o sobie, zapominała o sobie. Pracowała z wielką odwagą, by nam dać dobre wychowanie.
Zelia i Ludwik Martin byli ludźmi o głębokiej i autentycznej pobożności, w której wychowali swoje dzieci. Teresa, która była jednym z dziewięciorga dzieci Ludwika i Zelii Martin, miała wspaniałe warunki w domu rodzinnym, aby „malutki kwiatek” jej duszy rozwijał się w pełni tego słowa znaczeniu. Wzorem dla niej byli rodzice, których przykład uczciwego i pobożnego życia oddziaływał na jej młodą psychikę. Teresa i pozostałe dziewczynki były świadome wyjątkowych zalet swoich rodziców; były przez nich tak czule i mocno kochane, że odnosiły się do rodziców z niewypowiedzianym szacunkiem i miłością. Wychowywane w klimacie wielkiego zaufania i wzajemnej troski bez trudów przyjmowały ich polecenia czy prośby.
Rodzeństwo
– cztery starsze siostry
(3 karmelitanki i wizytka),
zaś czworo zmarło we wczesnym dzieciństwie
Od najmłodszych lat wprowadzana była w historię i życie Jezusa poprzez czytanie opowiadań zaczerpniętych z Ewangelii. Budziło to w jej sercu uczucie miłości i wdzięczności do Syna Bożego za dzieło zbawienia. Każdego dnia jej myśli ukierunkowane były na Boga, niemalże każdą sytuację przenosiła na grunt nadprzyrodzony, a wieczorem robiła rachunek sumienia pytając siostrę, czy była tego dnia grzeczna, czy podobała się Panu Bogu i Maryi?
Poznając życie Teresy Martin widzimy, że „biały kwiat” jej duszy rozwijał się w rodzinie, dla której najwyższą wartością był Bóg, Jego wola, a nade wszystko miłość do Niego i do bliźnich. Teresa żyła, wzrastała i rozwijała się w kochającej i szczęśliwej rodzinie.
Z faktów biograficznych Teresy Martin wynika, że jej rodzina była „głęboką wspólnotą życia i miłości”, w której wszystko ukierunkowane było ku Bogu i ku wieczności. W tej rodzinie poczesne miejsce zajmowała domowa katecheza, podczas której niejako w sposób naturalny rodzice przekazywali dzieciom prawdy wiary i zasady życia moralnego. Rozmawiając często na tematy religijne i czytając z dziećmi Pismo Święte; troszcząc się o wspólną rodzinną modlitwę oraz dając jej osobisty przykład, rodzice kształtowali postawę religijną swoich córek. Dzielili się z nimi umiłowaniem liturgii i sakramentów. Wychowywali swe dzieci w duchu pobożności eucharystycznej, która jest centrum i źródłem życia chrześcijańskiego. Czynne zaangażowanie religijne Zelii i Ludwika Martin w Kościele, wpływało bardzo pozytywnie i wychowawczo na dzieci, ukazując religijność jako wartość wzmacniającą wspólnotę rodzinną. Taka postawa rodziców z jednej strony budowała wiarę i miłość ich dzieci do Boga; z drugiej zaś wzmacniała autorytet samych rodziców. To właśnie wychowując swoje dzieci w posłuszeństwie i szacunku dla siebie i dla innych małżonkowie Martin uczyli własnym przykładem tego wszystkiego, czego wymagali. Przykład rodziców oddziaływał więc na rozwój duchowy dzieci i zjednywał im ich szacunek. Teresa umiała docenić wartość otrzymanego dobrego wychowania i wzorowej rodziny, pisząc: Mając taką naturę łatwo stałabym się bardzo niedobrą, a może nawet poszłabym na zatracenie, gdyby mnie nie wychowywali rodzice cnotliwi.
Małżonkowie Martin byli pierwszymi katechetami i najlepszymi wychowawcami dla swych córek. To Oni z pomocą łaski Bożej przekazując im wiarę w Pana Boga kształtowali jednocześnie sumienia swych „kwiatków” jakimi ich Bóg obdarzył. Przez wspólną lekturę Pisma Świętego umacniali w nich przekonanie o ważności Ewangelii i o jej prawdzie. Było to nieustanne wprowadzanie dzieci w misteria wiary, w obcowanie z Bogiem w każdej chwili dnia. Rodzice uczyli swe dzieci miłości do Kościoła i wprowadzali ją w życie. Przyjaźń z Bogiem była istotnym czynnikiem wychowawczym w tej rodzinie przez wyczulenie sumień na Bożą obecność w świecie, przyrodzie i w każdym człowieku.
Zelia i Ludwik Martin wiedzieli, do jakich zadań zostali wezwani i zobowiązani przez Sakrament Małżeństwa. Na pierwszym miejscu postawili cnotę miłości – miłości Boga i człowieka.
Rodzice Teresy swoją mądrość czerpali z Ksiąg Pisma Świętego, którym napełniali i umacniali swoje serca, jak również umacniali swój związek małżeński zgadzając się całkowicie z Bożą wolą. Przymierze, jakie zawarli z Bogiem w dniu zaślubin było dla nich szlakiem, po którym On sam ich prowadził; a oni w codzienności swego życia mówili Mu zawsze swoje „tak”.
Teresa z wdzięcznością za stworzone jej idealne warunki rozwoju w rodzinie, dała o nich jak najlepsze świadectwo: Bóg dał mi ojca i matkę bardziej godnych nieba niż ziemi.
Czas i miejsce urodzenia
– 2 stycznia 1873 r.
Alençon (Francja)
Teresa urodziła się 2 stycznia 1873 roku w Alencon, w Normandii. Poznajemy ją jako trzy letnie dziecko, wybijające się swą błyskotliwością i mądrością wśród rówieśników. Mała miała wszystko czego potrzebowała. Najważniejsze to uczucie miłości rodzicielskiej, którym była obdarzana zawsze. Była „oczkiem w głowie” ojca, który nazywał swe maleństwo „królewną”. Jak każde dziecko Teresa była wesoła, skora do zabawy, ale i bardzo czuła i wrażliwa. Za wzór oprócz rodziców stawiała sobie starszą siostrę Paulinę.
Jako dziecko Teresa odznaczała się uporem, ale i szczerością. Mimo, iż miała zaledwie trzy lata, właściwie pojmowała sprawę grzechu. Gdy coś zawiniła zdawała sobie z tego sprawę, i potrafiła odczuć skruchę i żal. Charakteryzując okres dzieciństwa Teresy w liście do Pauliny matka napisała o niej: Z małego trzpiota nie wiadomo co wyrośnie; jaka jest mała – taka roztrzepana. Inteligencją przewyższa Celinę, za to jest o wiele mniej łagodna, a przede wszystkim niezmiernie uparta; kiedy powie - nie - za nic nie ustąpi, woli pozostać cały dzień w piwnicy, a nawet noc, aniżeli powiedzieć tak.... Przy tym wszystkim ma złote serce, jest czuła i bardzo szczera. Ciekawy to widok, gdy biegnie za mną, by mi wyznać: - Mamusiu raz popchnęłam Celinę, raz ją uderzyłam, ale więcej już tego nie zrobię. W tak małym dziecku zauważa się wiele budzącej się dobroci a równocześnie żywy jeszcze dziecięcy egoizm.
Uczucie, jakim była darzona i otaczana Teresa w gronie rodzinnym rozpala ogień miłości do Boga w jej młodym sercu i pomaga iść coraz szybciej drogą życia duchowego. Rodzice i starsze siostry to osoby, które dla Teresy są wzorem i odbiciem Bożej miłości. Przy nich rozwija się coraz piękniej „kwiat duszy” małego dziecka w trwały owoc życia dla Boga.
Wspólne rodzinne rozmowy, modlitwy, spacery, zabawy, przeżywane razem radości i cierpienia budowały wzajemną więź pomiędzy wszystkimi członkami rodziny Martin. Wiara stanowiła istotny element umacniający te więzi.
Charakterystyczne jest u Teresy dążenie od najmłodszych lat do doskonałości, a jej droga duchowa jako małego dziecka jest coraz bardziej widoczna. Dziecko podejmuje usilną pracę nad sobą. Metodą jej życia wewnętrznego było przezwyciężanie się, uchodzące za akt cnoty. Toteż Teresa nosi w kieszonce „różaniec dobrych uczynków”, by w ten sposób sprawdzać ile w danym dniu spełniła małych ofiar dla Boga. Wszystko, co przemienia serce „małego kwiatka” jest owocem pobożności jej rodziny. W domu słyszy od najwcześniejszych lat opowiadania o pięknie nieba, do którego zdobywania Teresa zapala się całą duszą. Jak pisze sama, kiedy będzie już w Karmelu: Myśl o niebie była całym moim szczęściem.
W rodzinie
Mała Teresa była otoczona troskliwą miłością i wychowywana przykładem swoich bliskich. Szczególne znaczenie dla jej rozwoju duchowego miała postać ojca. Był on dla niej wzorem doskonałości. Wyrysował w jej duszy swoją postawą i przykładem obraz Boga Ojca budzący w niej miłość i ufność do Niego. Teresa daje wyraz swej fascynacji nim: Wszystko mnie w nim zachwycało. Słuchałam wprawdzie dobrze, ale więcej patrzyłam na tatusia niż na kaznodzieję; jego piękna twarz mówiła mi tak wiele.... Bywało, że oczy jego napełniały się łzami, które na próżno usiłował powstrzymać; dusza jego z takim upodobaniem zatapiała się w prawdach wiecznych, że zdawało się, jakoby już nie był na ziemi.
W domu rodzinnym Teresa wiele słyszała o Bożej dobroci i miłości. Słowa te były wzmacniane przykładem wzorowego życia religijnego jej rodziców. Ojciec, nazywany przez nią „Królem”, był dla niej wzorem Ojca Niebieskiego i odbiciem Jego dobroci. Postać ojca zaważyła na całym życiu religijnym Teresy. Jego wzorowa postawa pomogła Teresie ukształtować w sobie prawidłowy obraz Boga jako Ojca niebieskiego. Poczucie bezpieczeństwa, zaufanie bezgraniczne i miłość do ziemskiego ojca stanowiły podstawę do wykształcenia się w Teresie postawy religijnej pełnej dziecięcego zaufania i czci do Boga. Nasza święta przeżyła znaczenie prawdy o Bogu jako Ojcu, którą podkreśla Nowy Testament poprzez osobiste doświadczenie miłości, jaką została obdarowana ze strony swego ziemskiego ojca.
Teresa Martin żyje w rodzinie, w której miłość rodzicielska i siostrzana okazywana jest tak, by nie szkodziło to jej rozwojowi duchowemu, a więc nie jest rozpieszczana, mimo, że jest najmłodszym dzieckiem. Spośród rodzeństwa wielkim autorytetem dla niej jest Paulina: Zadaje sobie czasem pytanie, jak potrafiłaś wychować mnie z taką miłością i delikatnością nie rozpieszczając mnie jednocześnie, bo przecież nie przepuściłaś mi żadnej niedoskonałości; nie czyniłaś mi nigdy niesłusznych wymówek, ale też nigdy nie cofnęłaś raz wypowiedzianego słowa; dobrze o tym wiedziałam, że nie mogę zrobić ani kroku, jeżeli mi tego zabroniłaś.
Wartości Boże, ewangeliczne i chrześcijańskie w rodzinie Teresy zajmowały pierwsze miejsce i stanowiły fundament wychowania dzieci. Teresa bardzo lubiła przeżywać wspólnie z rodziną wszystkie święta. Do spędzania ich w sposób chrześcijański przygotowywali się gorliwie wszyscy członkowie rodziny. Rodzice ukazywali Teresie religijny sens przeżywanych uroczystości. Dni przygotowania do świąt były doskonałą okazją do rodzinnej katechezy.
Wiele radości i korzyści duchowej przynosiły wspólne spacery, które były wspaniałą lekcją wychowawczą. Dla rodziców stanowiły okazję do uwrażliwiania młodej Teresy na potrzeby innych. Teresa tak wspomina wspólne chwile spędzone z najbliższymi: W czasie spacerów tatuś lubił dawać mi pieniążki, abym zanosiła je spotkanym ubogim. Któregoś dnia ujrzeliśmy jednego z nich, jak z trudem posuwał się o kulach; podeszłam podać mu pieniążek, on jednak sądząc, że nie jest na tyle ubogim, by przyjmować jałmużnę spojrzał na mnie ze smutnym uśmiechem i odmówił przyjęcia mojego daru. Nie potrafię wypowiedzieć, co działo się w moim sercu; chciałam go pocieszyć, przynieść mu ulgę, a tymczasem – myślałam – zrobiłam mu przykrość. Biedny chory musiał odgadnąć moje myśli, bo widziałam, jak się odwrócił i uśmiechnął się do mnie. W ten sposób, już od najmłodszych lat pamiętała o słowach Chrystusa: Cokolwiek uczyniliście jednemu z moich braci najmniejszych Mnieście uczynili (Mt 25,40) i starała się realizować je w życiu.
Ojcostwo w rodzinie Martin było formą objawienia Boga i wprowadzania w ewangeliczną misję. Relacja z Ojcem pomagała w zrozumieniu i przyjęciu woli Bożej i uczyła relacji do Jezusa Chrystusa. Ewangelia była wprowadzana w tej rodzinie w czynne życie ich członków, duch i wartości ewangeliczne przepełniały klimat tej rodzinnej wspólnoty. Słowa i czyny mówiły o Bożym życiu i Bożej obecności w tym kościele domowym.
Tak, dzięki Bożej Opatrzności Teresa wzrastała duchowo kierowana przez tych, wśród których przeżywała dni swego, jakże już bogatego w łaski Boże – dzieciństwa.
Śmierć matki
(Teresa ma 4 i pół roku)
Teresa Martin rodzinie zawdzięcza mocny fundament swego życia duchowego. To, czym żyła jako dziecko i czego doświadczała przeniosła później na drogę swego duchowego dzieciństwa. Już w dzieciństwie uderza nas jej dojrzałość duchowa wyrażająca się w nieustannej współpracy z łaską Bożą i pragnienie zjednoczenia z Jezusem. Starała się żyć tak, by niczym nie sprawiać przykrości nikomu, a przez to pragnąc podobać się Jezusowi i Jego Matce. Pomocą na drodze jej rozwoju duchowego jest środowisko rodzinne, którym żyła. Przykład rodziców i starszych sióstr pozostawiał niezatarte ślady w jej duszy. Oni kształtowali i formowali jej wrażliwe usposobienie i delikatne sumienie przez stawianie wartości ewangelicznych i chrześcijańskich na pierwszym miejscu, co stopniowo umacniało charakter Teresy. To ukierunkowanie na Bożą obecność i na wartości religijne w środowisku rodzinnym okazało się w pełni owocne i zgodne z wolą Bożą, czego dowodem jest w tej rodzinie świadectwo życia zakonnego pięciu córek Zelii i Ludwika Martin, z których najchlubniejszy owoc w postaci świętości wydała im Teresa. To świadectwo, które pozostawiła o sobie i swojej rodzinie jest dowodem, że w środowisku Bożym, jakim jest rodzina chrześcijańska – działa twórczo i zbawczo Bóg. Rodzice Teresy posiadają niezaprzeczalną wielkość duchową. Pełni chrześcijańskiej miłości, pobożności i roztropności przygotowywali swoją wielkością świętość Teresy.
Dom rodzinny św. Teresy z Lisieux był wspaniałym i autentycznym środowiskiem wychowawczym, zarówno z punku widzenia ludzkiego (Teresa wzrastała w swoim człowieczeństwie, rozwijając swą bujną osobowość), jak i religijnego (był naturalnym środowiskiem, w którym Teresa mogła rozwinąć cnotę religijności i doświadczyć obecności Boga). Jak wiemy Bóg objawia się człowiekowi także korzystając z pośrednictwa innych osób czy poprzez wydarzenia życia codziennego. W wypadku świętej Teresy, rolę swoich wysłanników powierzył Bóg jej rodzicom. To oni otwierali umysł swego dziecka na rzeczywistość zbawczą, na przyjęcie treści Objawienia. Klimat panujący w ich rodzinnej wspólnocie; zrozumienie, miłość przejawiająca się w trosce wzajemnej; egzystencjalne przeżywanie prawdy, uczciwości i zaufania we wzajemnym oddaniu się osobowym członków rodziny; wszystko to przygotowywało glebę, na której słowo Boże nie mogło pozostać bezowocne i przyniosło obfity plon świętości.
Życie dobrze sytuowanej rodziny Martin, nie było wolne od wielu cierpień. Jej doświadczeniem były choroby i śmierć. Spośród dziewięciorga dzieci zmarło czworo. Zelia Martin zmarła 26 sierpnia 1877 roku mając 45 lat. Chociaż Teresa miała wówczas zaledwie cztery i pół roku, to jednak uderza dojrzałość w sposobie widzenia i przeżywania tej bolesnej sytuacji. To trudne doświadczenie pozostawiło głębokie ślady w duszy małej Teresy, która teraz za matkę obrała sobie Paulinę. Z chwilą śmierci Matki kończy się szczęśliwe dzieciństwo Teresy, a zaczyna się okres cierpienia, który trwał do czternastego roku życia, kiedy to dziecko odzyska w pełni swoje dziecięce usposobienie nabierając równocześnie powagi życia. Śmierć matki była dla czteroletniego dziecka, tak bogato rozwiniętego intelektualnie i duchowo, pierwszym i najdotkliwszym doświadczeniem. Z tego powodu odczuła głęboką ranę i ból. Zachodzi w niej wówczas wiele zmian. Jej usposobienie zmienia się diametralnie. Stała się zamkniętą, nieśmiałą i nadwrażliwą. Przeżywała wszystko w samotności. Jedynymi osobami, w których towarzystwie czuła się dobrze, były jej siostry i ojciec. Teresa sama scharakteryzowała zmiany zaszłe w jej postawie: Muszę Ci wyznać moja Matko, że po śmierci Mamusi moje usposobienie zmieniło się całkowicie; dotąd żywa nad miarę, skłonna do wynurzeń, stałam się nieśmiała i łagodna, zbyt przewrażliwiona. Wystarczyło jedno spojrzenie, a zalewałam się łzami; by mnie zadowolić, trzeba było zupełnie mną się nie zajmować; nie mogłam znieść towarzystwa ludzi obcych, wesołość odzyskiwałam tylko w gronie rodzinnym.
Pan Martin wraz z córkami
przenosi się do Lisieux
W niedługim czasie po śmierci żony, pan Martin przeniósł się wraz z córkami do Lisieux. Teresa otoczona czułą miłością i troskliwością sióstr i ojca, tu jeszcze bardziej zżyła się ze swoim „Królem”. Próbował on zapełnić powstałą pustkę uczuciową w sercach córek powstałą po śmierci matki. Teresa zauważa to jego zintensyfikowane uczucie: Serce Tatusia, już przedtem tak czułe, wzbogaciło swą miłość w uczucie prawdziwie macierzyńskie.
Długie spacery i rozmowy ojca z Teresą zbliżają ich i wzbogacają duchowo. Każdego popołudnia szłam na przechadzkę z tatusiem; wspólnie nawiedzaliśmy Najświętszy Sakrament, wstępując codziennie do innego kościoła.W sercu Teresy rozwijała się głęboka więź z ojcem. Teresa ma duszę romantyczki wrażliwej na piękno przyrody i krajobrazu. W otaczającej przyrodzie odczytuje Bożą miłość. Przyroda staje się dla niej znakiem Bożej obecności. Pod wpływem piękna przyrody budzi się w niej pragnienie wieczności. W tym okresie swego życia, chociaż zraniona przedwczesną śmiercią matki, Teresa w zdumiewający sposób rozwija się duchowo. Jej myśli skierowane były ku Jezusowi, ku Jego wartościom, a więc ku niebu.
Był to okres, w którym Teresa przeżywała rozmaite dziecięce choroby. Cierpienie, które było jej udziałem, i którego sensu nie rozumiała, posiadało moc wychowawczą. Dzięki niemu Teresa dojrzewała i umacniała się duchowo. Opiekowała się nią w tych doświadczeniach Paulina; jej „druga Mateczka”, która otaczała ją prawdziwie macierzyńską troską i czułością. Wspominając niektóre epizody z dzieciństwa Teresa napisze później w swoich Dziejach duszy: Któregoś dnia Paulina wyciągnęła spod poduszki swój śliczny scyzoryczek i dając go „swojej córeczce", wprawiła ją w nieopisany zachwyt. - „Ach! Paulino – zawołałam – musisz mnie bardzo kochać, skoro pozbawiasz się dla mnie swego ślicznego scyzoryka z gwiazdką z perłowej masy... Ale jeśli mnie tak kochasz, czy zrobiłabyś ofiarę ze swego zegarka, by nie dopuścić do mojej śmierci?" „Nie tylko, by nie dopuścić do twojej śmierci, oddałabym zegarek, ale jestem gotowa nawet na każdą ofiarę, byleś szybko wyzdrowiała".
W nie zrozumiałych dla niej jeszcze doświadczeniach odnajduje „mała królewna” dobrodziejstwa i radości życia, z których zwierza się „matczynemu sercu”. Instynktownie wyczuwała drogę, którą prowadzi Duch Boży. Wiedziała, że u Pauliny może znaleźć wsparcie i dobrą radę, gdyż ona zawsze z macierzyńską dobrocią wsłuchiwała się w jej problemy. Paulina przyjmowała wszystkie moje poufne zwierzenia, rozświetlała moje wątpliwości... razu pewnego dziwiłam się, że Pan Bóg nie udziela równej chwały w niebie wszystkim wybranym i obawiałam się, że nie wszyscy będą szczęśliwi; wtedy Paulina poleciła mi pójść poszukać dużej szklanki Tatusia i postawić ją obok mego maleńkiego naparstka, następnie napełnić oba naczynia, a w końcu zapytała mnie, które z nich jest pełniejsze. Odpowiedziałam, że oba są tak pełne, iż niemożliwością jest nalać w nie więcej wody, ponieważ nie zdołałyby jej w sobie pomieścić. Dzięki mojej drogiej „Matce” zrozumiałam, że Dobry Bóg daje w niebie swoim wybranym tyle chwały, ile oni są w stanie znieść, i tak oto ostatni nie będzie miał czego zazdrościć pierwszemu. Uprzystępniając mi w podobny sposób najbardziej wzniosłe tajemnice, umiałaś moja Matko, podać duszy pokarm, jakiego koniecznie potrzebowała.
Teresa wzrastając w religijnej, kochającej się rodzinie; formowana religijnie słowem i przykładem autentycznego życia chrześcijańskiego, coraz mocniej czuła obecność Bożą. Z każdym dniem wzrastała jej dziecięca ufność i miłość do Jezusa. Ten wzrost w dużej mierze dokonywał się dzięki mądremu kierownictwu Pauliny. Teresa później, z wdzięcznością to podkreśli: Chroniłaś mnie, droga Matko, przed wszystkim co mogłoby przyćmić moją niewinność, nade wszystko zaś czuwałaś, abym nie usłyszała nic takiego, przez co wkraść by się mogła do mego serca próżność.
Cudowne uzdrowienie
(uśmiechem Maryi) 13 maja 1883 r.
Nadszedł czas, kiedy „mały kwiatuszek” musiał być oddalony od „gleby”, w której atmosfera sprzyjająco wpływała na „jego” wzrost. Ponieważ wszystkie panny Martin kształciły się w szkołach klasztornych, przyszedł także i dla Teresy czas, kiedy została oddana do internatu w klasztorze benedyktynek w Liseux (1881-1886). Dobrze wychowana, przygotowana przez Paulinę, i jak na swój wiek dojrzała duchowo, Teresa nie umiała odnaleźć siebie w Opactwie. Wrażliwa i delikatna dusza spotykała się z zazdrością, złośliwością, różnego rodzaju przykrościami ze strony starszych od siebie uczennic. Z tego powodu płakała i cierpiała lecz nikomu się nie skarżyła, powoli usuwała się w cień. Będąc z natury nieśmiałą i delikatną, nie wiedziałam, jak się bronić, i nic nie mówiąc, tylko płakałam; nawet Tobie się nie skarżyłam. Nie posiadałam jednak dostatecznej cnoty, by wznieść się ponad te nędzne życie, i moje małe biedne serce cierpiało bardzo.
Kolejnym i bardzo bolesnym doświadczeniem, jakie rozdarło serce małej Teresy jest odejście Pauliny do Karmelu. Niespodziewana wiadomość o wstąpieniu Pauliny do Karmelu spowodowała wiele cierpień. Nie wiedziałam co to jest Karmel, ale zrozumiałam, że Paulina mnie opuści, by wstąpić do klasztoru; zrozumiałam, że nie będzie na mnie czekać, że stracę zatem moją drugą Matkę!... Ach! czyż zdołam wypowiedzieć udrękę mego serca?... W jednej chwili pojęłam, czym jest życie; dotychczas nie wydawało mi się tak smutne, ale kiedy ukazało mi całą swoją rzeczywistość spostrzegłam, że jest nieustannym cierpieniem i rozłąką. Płakałam gorzkimi łzami, bo nie wiedziałam jeszcze, co to jest radość płynąca z ofiary; byłam słaba, tak słaba, że uważam za wielką łaskę zdolność przetrzymania tak ciężkiego doświadczenia, które zdawało się przerastać moje siły!... Gdybym mogła stopniowo oswoić się z myślą o odejściu Pauliny nie cierpiałabym tak bardzo, ale ponieważ dowiedziałam się o tym nagle, wiadomość ta przeszyła moje serce niby miecz.
Miłość, jaką dostrzegamy w rodzinie Teresy jest dźwignią i mocą, jest zbliżaniem się do Jezusa mimo bólu i cierpienia; jest siłą, która staje się Miłością ofiarną dla Jezusa. „Mała Królewna” dotykana coraz częściej łaską cierpienia otwierała z każdym dniem szerzej drzwi swego dziecięcego serca dla Tego, któremu 2 października 1882 roku, na zawsze powierzyła się Paulina. Dzień ten stał się dla Teresy i jej rodziny dniem łez i błogosławieństwa. Tego dnia za Pauliną na zawsze zamknęły się drzwi Karmelu, który teraz stał się jej domem, a dla „małego kwiatka” był kolejnym dniem, w którym „dotknął” ją Pan. Miałam wrażenie, że wszystko wokół mnie się zawaliło i nie zwracałam na nic uwagi; patrzyłam na błękitne niebo dziwiąc się, że słońce może świecić tak jasno, kiedy moja dusza pogrążona jest w smutku!
Wbrew pozorom „mały kwiatuszek” wśród tych cierpień zadziwiająco prędko rozwijał się wewnętrznie. Nowe i trudne doświadczenia przyprawiają Teresę o chorobę, która zaczęła się bólami głowy. Porywały ją ataki, podczas których rzucała się, a nawet padała na ziemię; czasem kilka godzin pozostawała w omdleniu. Nigdy jednak nie traciła zdolności prawidłowego rozumowania. Nie wiem, jak opisać tę przedziwną chorobę; teraz tłumaczę ją sobie jako dzieło szatana, ale długi czas po odzyskaniu zdrowia byłam przekonana, że udawałam chorobę, i to było prawdziwym męczeństwem dla mojej duszy. Z tej niewytłumaczalnej choroby została uleczona przez Maryję. Teresa zobaczyła uśmiech na twarzy figurki Maryi, przed którą rodzina zwykle się modliła. Nagle Najświętsza Panna wydała mi się piękna, tak piękna, że nigdy nie widziałam nic równie pięknego. Jej twarz tchnęła dobrocią i niewypowiedzianą czułością, ale tym, co przenikało mnie aż do głębi duszy, był ,,czarujący uśmiech Najświętszej Panny". Rozwiały się wszystkie moje utrapienia; dwie wielkie łzy wysunęły się spod powiek i cicho spłynęły po policzkach, a były to łzy niezmąconej radości... Ach! pomyślałam, Najświętsza Panna uśmiechnęła się do mnie, jakże jestem szczęśliwa... ale nigdy nikomu o tym nie powiem, bo wtedy zniknie moje szczęście.
Tak, jak przewidywała szczęście nie trwało długo, albowiem zaczyna się duchowe cierpienie spowodowane odkryciem tajemnicy uzdrowienia przez Maryję, którą wprawdzie sama odgadła najstarsza z sióstr Martin - Maria. Teresa zwierzyła się jej: Nie byłam w stanie oprzeć się tak serdecznym i tak naglącym pytaniom, dziwiąc się, że moja tajemnica została odkryta; mimo, że jej sama nie ujawniłam, zwierzyłam się mojej drogiej Marii ze wszystkiego... Niestety! przeczucie nie myliło mnie; moje szczęście znikło i ustąpiło miejsca goryczy; przez cztery lata wspomnienie cudownej łaski, którą otrzymałam, było dla mojej duszy prawdziwą udręką.
Śmierć matki, odejście Pauliny do Karmelu, choroby i inne doświadczenia pozwoliły Teresie zrozumieć, że życie ziemskie jest trudne. Odkryła prawdę o względności i kruchości ludzkiego szczęścia. Mała „królewna” stawia dobra tego świata na ostatnim miejscu w swej hierarchii wartości. Dla niej najwyższą sprawą staje się miłość do Boga.
I Komunia święta
– pocałunek Jezusa.
Oddanie się Jemu już na zawsze
Prawdziwym szczęściem dla Teresy jest rok 1884. W nim to bowiem po raz pierwszy mogła przystąpić do Komunii świętej. Przygotowana do przyjęcia tego sakramentu przez swoją matkę chrzestną z uwagą i pilnością wsłuchiwała się w każde słowo, które tłumaczyła jej Maria. Maria mówiła mi również o niezniszczalnych bogactwach, które łatwo jest codziennie zbierać, o nieszczęściu przechodzenia obok nich bez zadania sobie trudu sięgnięcia po nie ręką; po czym wyjaśniała mi sposób zostania świętą przez wierność w najdrobniejszych rzeczach; dała mi małą książeczkę: ,,O wyrzeczeniu”, nad którą z rozkoszą rozmyślałam.
Bezpośrednim przygotowaniem do uroczystego przyjęcia Eucharystii były trzydniowe rekolekcje, które ogłosił ksiądz Damian, kapelan i spowiednik sióstr Benedyktynek w Lisieux. W wigilię wielkiego dnia otrzymałam po raz drugi rozgrzeszenie; spowiedź generalna pozostawiła w mej duszy wielki pokój i Dobry Bóg nie dopuścił, by choćby najmniejsza chmurka go przyćmiła.
Dzień 8 maja 1884 roku, niecierpliwie oczekiwany przez Teresę był dniem wyjątkowym także dlatego, że w tym dniu Paulina oddała się Jezusowi przez profesję zakonną. Teresa przyjęła Najświętszy Sakrament pobożnie i dojrzale. „Mała królewna” znała powagę tego Sakramentu Miłości. Był to pocałunek miłości; czułam, że jestem kochaną i sama również mówiłam: ,,Kocham Cię, oddaję się Tobie na zawsze”. Nie było żadnych próśb, zmagań, ofiar; już dawno Jezus i biedna mała Teresa spojrzeli na siebie i zrozumieli się... Tego dnia nie było to już spojrzenie ale zjednoczenie; nie było już dwojga; Teresa znikła jak kropla wody w głębiach oceanu. Pozostał sam Jezus; On był mistrzem, Królem. Czyż Teresa nie prosiła, zabrał jej wolność, gdyż wolność napawała ją lękiem; czuła się taka słaba, taka nędzna, że pragnęła na zawsze połączyć się z Bożą Mocą!
Poznając życie „małego kwiatka” zauważamy coraz wyraźniej, jak wielkich rzeczy Bóg dokonuje w sercu Teresy. Głębia jej dziecięcego ducha, dojrzałość w przeżywaniu spotkania z Jezusem eucharystycznym zdradza mądrość i pobożność, jaką trudno znaleźć nawet wśród wielu osób dorosłych.
Bóg udzielał jej hojnie łask, ale i wiele żądał czyniąc w ten sposób zaszczyt dla jej maleńkiej a jednocześnie wielkiej duszy. W kilka tygodni po przyjęciu Pierwszej Komunii świętej poczuła się porwana pragnieniem cierpienia. Zdumiewa ono swoją intensywnością: Poczułam rodzące się w mym sercu wielkie pragnienie cierpienia z równoczesną wewnętrzną pewnością, że Jezus zachował dla mnie wiele krzyżów. Cierpienie pociągało mnie, zachwycało mnie swoim urokiem, choć dobrze go jeszcze nie poznałam. Dotąd, jeśli cierpiałam, to cierpienia samego nie kochałam; od tego dnia poczułam dlań prawdziwą miłość.
Krótko po Komunii świętej Teresa znów odprawiała rekolekcje przygotowujące ją tym razem do przyjęcia Sakramentu Bierzmowania. Z niezwykłą i właściwą sobie rozwagą przeczuwała, jak wielką rolę odegra ten sakrament w jej życiu duchowym, dlatego tym sumienniej przygotowywała się do przyjęcia darów Ducha Świętego, co nastąpiło dnia 14 czerwca 1884 roku. W tym dniu – wspomina – otrzymałam moc do znoszenia cierpień, bo wkrótce miało się zacząć męczeństwo mojej duszy.
Po tych wszystkich przeżyciach w sercu „małego kwiatka” panuje pokój bez wewnętrznych doświadczeń. Zdawałoby się, że Jezus słodko śpi w sercu tak czule kochającym, a jednak przed rocznicą Komunii świętej podczas rekolekcji Teresa zapadła na straszliwą chorobę skrupułów. Trzeba samemu przejść przez to męczeństwo, by je należycie zrozumieć.
Mimo to, coraz bardziej czuje się piłeczką w ręku Jezusa, a więc czymś, z czym Jezus może uczynić wszystko co chce. Tylko z Nim pragnie pozostać w zażyłej przyjaźni. Stwierdza to: Z Nim samym jedynie umiałam mówić; rozmowy ze stworzeniem, nawet pobożne, męczyły moją duszę... Czułam, że lepiej jest mówić do Boga, niż rozmawiać o Bogu, bo do rozmów duchowych miesza się tak wiele miłości własnej!
Szczególna łaska – uzdrowienie
ze skrupułów i sentymentalizmu
w noc Bożego Narodzenia 1886 r.
Przeżywając samotność w opactwie benedyktynek Teresa poddaje się rozmyślaniom, wewnętrznym monologom, które później miały zaowocować wypracowaniem przez nią własnej „drogi dziecięctwa duchowego”. Często wczytywała się w „Naśladowanie Chrystusa”, tak, że znała je prawie na pamięć. Widocznym w jej życiu duchowym stała się skłonność do kontemplacji. Kiedy była sama, powtarzała sobie słowa, że życie jest twym okrętem, a nie twym mieszkaniem. Słowa te odradzały w jej sercu pokój i siłę.
Następnym doświadczeniem, które spowodowało ból w jej duszy było pójście w ślady Pauliny matki chrzestnej Teresy. Toteż „mały kwiatek”, tak doświadczony, doznając ciągle zawodu postanawia nie przyjmować żadnych radości, ani ziemskich przyjemności. Coraz bardziej rozumie, że to, co ziemskie nie może być jej radością.
Teresa w tym czasie w dalszym ciągu cierpiała na skrupuły. Ponieważ nie było już przy niej Marii, której zwierzała się ze wszystkiego, szukała pomocy zwracając się w modlitwie do swojego rodzeństwa, które zmarło wcześniej. Z modlitwą pełną siostrzanej prostoty i nadziei wierzyła, że jej nie zawiedzie.
Chłonna i otwarta na dobro i piękno zadziwiająco szybko dojrzewała i kształtowała się duchowo; bardzo często myśli kierowała ku Bogu i ku Niebu. Przedmiotem jej częstych medytacji i modlitw była rzeczywistość eschatologiczna. Trudno jest nieraz zrozumieć to, że Teresa już jako małe dziecko dotykała myślą i sercem tak wielkich spraw. Dlaczego? Dlatego, że jej dojrzałość znajduje pełne wyjaśnienie tylko w działaniu w niej Bożej łaski, na którą Teresa umiała odpowiedzieć swą postawą i czynami.
Teresa wciąż odkrywała słabe strony swego charakteru. Umiała krytycznie spojrzeć na siebie oraz pracować nad sobą. Słabością, której w dalszym ciągu ulegała była skłonność do płaczu przy najmniejszej okazji. Z pomocą w tej słabości przychodzi tym razem sam Pan Jezus, udzielając jej łaski w Boże Narodzenie 1886 roku, wyprowadził małą Teresę z niedoskonałości dzieciństwa i przemienił w dojrzałą duchowo dziewczynę. Teresa od tego momentu staje się człowiekiem w pełni dojrzałym.
Tak oto wspomina tę chwilę: Dniem, w którym otrzymałam łaskę dojrzałości, czyli mego całkowitego nawrócenia, był 25 grudnia 1886 roku . - Wróciliśmy właśnie z Pasterki, podczas której miałam szczęście przyjąć Boga siły i mocy. W drodze powrotnej do Buissonnets cieszyłam się, że pójdę zabrać moje buciki z kominka; ów stary zwyczaj sprawiał nam w dzieciństwie tak wielką radość, że Celina chciała mnie nadal traktować jak małe bobo, ponieważ byłam najmłodszą w rodzinie... Tatuś lubił patrzeć na moją radość, słuchać wesołych okrzyków towarzyszących wyciąganiu coraz to nowych niespodzianek z zaczarowanych bucików, radość zaś mego Króla potęgowała moje szczęście. Jezus chciał mi jednak pokazać, że wyzwalając mnie z dziecinnych słabostek, odbierze mi również te niewinne radości. On to dopuścił, że Tatuś będąc zmęczony po powrocie z Pasterki, okazał znudzenie na widok moich bucików stojących na kominku i wyrzekł słowa, które mnie bardzo zabolały: ,,Całe szczęście, że w tym roku będzie to wreszcie po raz ostatni!...". Szłam właśnie na górę, by zdjąć kapelusz. Celina, która znała moją wrażliwość, spostrzegłszy łzy w moich oczach, sama była bliska płaczu, ponieważ kochając mnie bardzo, zdawała sobie sprawę, jak mi było przykro. ,,Tereso - zwróciła się do mnie - nie schodź, będzie ci za trudno teraz oglądać buciki”. Tymczasem Teresa już nie była ta sama; Jezus przemienił jej serce! Tłumiąc łzy, zbiegłam ze schodów i powstrzymując bicie serca wzięłam moje buciki stawiając je przed Tatusiem, po czym wyciągałam radośnie całą zawartość, promieniując szczęściem jak królowa. Tatuś śmiał się i zdawał się być zadowolony, a Celina myślała że to sen!... Na szczęście była to słodka rzeczywistość; Terenia odzyskała na zawsze moc duszy, którą utraciła w wieku lat czterech i pół!
Teresa zdawała sobie sprawę z tej dojrzałości, dlatego też uznaje swoje słabości i z pokorą przyjmuje dary, jakimi Bóg ją obdarza (najczęściej doświadcza cierpienia). Pisze sama o tym: Dary, jakie otrzymałam od Dobrego Boga nie prosząc o nie, zamiast przynieść mi szkodę i napełnić mnie próżnością, wznosiły mnie ku Niemu; przekonałam się, że jedynie On jest niezmienny, że tylko On sam może zaspokoić moje pragnienia.
Przeżywa wielkie trudności
ze wstąpieniem do karmelitanek
ze względu na młody wiek
Trzeci okres swego życia Teresa rozpoczęła po łasce nawrócenia. Pełna ufność i wiara w miłość Bożą i obecność Jezusa w Eucharystii coraz bardziej potęgowała się w jej duszy i rodziła pragnienie częstego przystępowania do tego sakramentu. Jezus, widząc moje pragnienie i prawość serca, sprawił, że w ciągu miesiąca maja mój spowiednik pozwolił mi przystąpić do Komunii świętej cztery razy w tygodniu, a kiedy przyszedł ten piękny miesiąc, dodał jeszcze piąty raz, jeśli w danym tygodniu wypadało jakieś święto.
Doświadczenie obecności Jezusa w Eucharystii rozbudziło w Teresie pociąg do życia zakonnego. Chciała żyć tylko dla Jezusa, Karmel wydawał się jej jedynym miejscem, gdzie to pragnienie mogła zrealizować. To pragnienie odejścia do Karmelu wzbudziło się w jej sercu w dniu, w którym dowiedziała się, że Paulina będzie karmelitanką. Z Karmelem pierwszy raz zapoznała się dzięki Paulinie, która chcąc pocieszyć „swoją córeczkę” tłumaczyła jej zasady życia zakonnego. Słuchając jej opowiadań, Teresa czuła w głębi swej duszy, że tam jest jej miejsce. Nigdy już później tego przeświadczenia nie zmieniła: Rozważając to, co mi powiedziałaś, poczułam, Karmel jest tą pustynią, na którą i mnie Pan Bóg wzywa, bym się w niej ukryła... Przeświadczenie o tym było tak mocne, że usuwało z serca wszelką wątpliwość. To nie było marzenie dziecka, które łatwo daje się innym pociągnąć, ale pewność wezwania Bożego; chciałam pójść do Karmelu nie ze względu na Paulinę, ale dla samego Jezusa.
O swoich pragnieniach i podjętej decyzji powiadomiła swego ukochanego ojca w Uroczystość Zesłania Ducha Świętego (29 maja 1897 roku). Ojciec, głęboko wierzący starzec, mimo ogromnego bólu dał swoje błogosławieństwo i zezwolenie swojej „małej królewnie” na wstąpienie do klasztoru. Nie wystarczyło ono jednak, aby zrealizować to skryte pragnienie Teresy: była zbyt młoda by rozpocząć życie zakonne. Przekonana o autentyczności swego powołania Teresa nie zrażała się trudnościami, które uniemożliwiały jego realizację. Pragnąc usunąć wszystkie przeszkody, uniemożliwiające jej podjęcie życia zakonnego, Teresa udała się do Rzymu, by osobiście prosić papieża Leona XIII o pozwolenie wstąpienia do Karmelu w piętnastym roku życia: Ojcze święty, proszę Cię o wielką łaskę! - Ojcze Święty, powtórzyłam, dla uczczenia twego jubileuszu pozwól mi wstąpić do Karmelu w piętnastym roku życia - Opierając ręce na jego kolanach, zrobiłam ostatni wysiłek i rzekłam tonem błagalnym: Ojcze święty, jeśli powiesz tak wszyscy się zgodzą! Patrząc na mnie uważnie, wypowiedział te oto słowa, podkreślając każdą sylabę: A zatem... a zatem... wstąpisz jeśli Pan Bóg tego zechce!
Pragnienie rozpoczęcia drogi zakonnej tego bogatego duchowo dziecka spełniło się 9 kwietnia 1888 roku. Tego właśnie dnia opuściła rodzinny dom, a przede wszystkim swego ukochanego ojca, aby połączyć się z Jezusem i należeć wyłącznie do Niego za kratami Karmelu.
Wstępując na tę drogę z „ontologiczną wrażliwością” na miłość, którą wyniosła z domu rodzinnego, mogła służyć wespół z Jezusem Chrystusem innym ludziom i drogą modlitwy przekazywać „myśli Boga” i dary zbawienia.
Teresa, poprzez dom i rodzinę, weszła do Kościoła, znalazła się w Jego centrum i zajęła w Nim miejsce wyznaczone Jej przez Boga.
Mały cud
– zostaje karmelitanką
w wieku 15 lat
W KARMELU
O dojrzałości duchowej Teresy Martin przekonuje nas jej zdecydowana postawa dotycząca wyboru drogi życiowej – pójścia do Karmelu. Mając piętnaście lat pokonała trudności, napotkane na swej drodze dzięki wierze i całkowitej nadziei pokładanej w Bogu. Swoją dojrzałość duchową wykazała nie zrażając się trudnościami, które miały odwieść ją od tej życiowej decyzji. Całą nadzieję pokładała w Jezusie Chrystusie, podkreślając, że to On sam kieruje wezwaniem skierowanym do niej.
Piętnastoletnia Teresa Martin wstąpiła do Karmelu, aby kochać i naśladować Jezusa.
Cela przeznaczona od początku dla Teresy była miejscem, gdzie nie tylko spała, lecz również spędzała długie godziny na modlitwie i pracy w samotności. Miejscem najważniejszym w klasztorze była kaplica, i jej część nie dostępna dla osób z zewnątrz. Nazywały to miejsce chórem. Znajdował się on z prawej strony ołtarza, od którego dzieliła go gruba krata. Siostry spędzały tam codziennie pięć do sześciu godzin na modlitwie. Recytowały całość Brewiarza. Codziennie rano i wieczorem Karmelitanki poświęcały godzinę na cichą modlitwę, do której reformatorka zakonu – św. Teresa z Avila przywiązywała wielką wagę. Oczywiście siostry uczestniczyły codziennie ze swego chóru we Mszy Świętej i często, a szczególnie w dni świąteczne, adorowały tam Najświętszy Sakrament.
Od samego początku swego zakonnego życia Teresa pragnęła zostać wielką świętą. Starała się być wierną we wszystkim duchowi swego Zakonu, dlatego rozczytywała się w dziełach św. Teresy z Avila i św. Jana od Krzyża. Pozwoliło jej to głębiej wniknąć w ideał życia karmelitańskiego, według którego wszystko w życiu musiało być podporządkowane miłości do Boga i skierowane ku Niemu.
Wsparcie, jakie znalazła w św. Janie od Krzyża, odnowicielowi życia zakonnego, w decydującym okresie swego życia Teresa napisała: Ileż światła zawdzięczam dziełom Naszego Ojca św. Jana od Krzyża!... W wieku lat siedemnastu i osiemnastu nie miałam innego duchowego pokarmu.
Młoda karmelitanka karmiła się przepysznymi słowami i dawała się im ponieść, zabrać w przestworza, gdzie czekają już następne spotkania. Teksty św. Jana od Krzyża utrwaliły się w jej pamięci tak łatwo i tak głęboko, że później przychodziły jej na myśl w rozmowach z nowicjuszkami za każdym razem, kiedy chciała je czegoś nauczyć, coś im wytłumaczyć lub pobudzić do miłości, która miała zjednoczyć je na zawsze i całkowicie z Bogiem.
Teresa od Dzieciątka Jezus zjednoczenie z Bogiem rozumiała od samego początku jako wezwanie do świętości, dlatego sama je skutecznie realizowała w swoim życiu i innym wskazywała do niego drogę.
Duchowość Karmelu w duchu św. Teresy od Jezusa i św. Jana od Krzyża mówi o łączności z Bogiem przez kontemplację. U św. Teresy od Dzieciątka Jezus tę łączność z Bogiem dostrzegamy już w dzieciństwie, kiedy jej dusza dojrzewała i doskonaliła się w cierpieniu, jakim Bóg ją doświadczał oraz w rozbudzonym pragnieniu modlitwy. Toteż i w Karmelu doświadczenie to od samego początku jej towarzyszyło, prowadząc do szczytów świętości. Można ją osiągnąć nie inaczej, jak stając się dzieckiem Bożym (V. SION, Modlitwa ze św. Teresą od Dzieciątka Jezus).
Zwyczajne obowiązki
spełnia z heroiczną miłością
W Dziejach duszy św. Teresa od Dzieciątka Jezus napisała: Mnie obdarzył On swoim nieskończonym Miłosierdziem, w świetle którego rozważam i adoruję wszystkie pozostałe doskonałości Boże. Wszystkie one ukazują mi się opromienione miłością, nawet sama sprawiedliwość (ona może bardziej niż inne) wydaje mi się przyodziana miłością.. .Jakaż to słodka radość pomyśleć, że Dobry Bóg jest sprawiedliwy, to znaczy, że zważa na nasze słabości, że doskonale zna kruchość naszej natury. I czegóż tedy miałabym się lękać? Ach! Bóg tak nieskończenie sprawiedliwy, który z taką dobrocią przebacza dziecku popełnione przezeń winy, czyż nie będzie sprawiedliwy również w stosunku do mnie, która zawsze jestem z Nim ?Prostota tego sformułowania mogłaby z łatwością ukryć całą jego wagę i znaczenie.
W planie Odkupienia wszystko znajduje swoje wytłumaczenie i sens w Miłosierdziu, które prowadzi ekonomię świata chrześcijańskiego i budowę Mistycznego Ciała Chrystusa. Odkrycie tej Bożej prawdy w tak prostym czystym świetle wydaje się nam najwyższą i najważniejszą łaską kontemplacyjną św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Łaska ta miała za podstawę i punkt wyjścia pogrążającą w mroku obecność Boga, która jak żywy i słodki ciężar w duszy Teresy, pociągała ją od najwcześniejszych lat ku samotności. Jej serce i wrażliwość, które w ciepłych uczuciach domowych uformowały się do subtelnych czułości, jej cierpienie, spowodowane śmiercią matki, i szok, wywołany wstąpieniem Pauliny do Karmelu, oderwały ją od ziemi i szeroko otwarły na miłość nadprzyrodzoną. Miłość Boża chciała jej duszy dla siebie samej i dała jej tego doświadczyć poprzez spotkanie w Pierwszej Komunii, które stało się zjednoczeniem. Wszystkie nadzwyczajne łaski, które otrzymała Teresa, to coraz głębsze doświadczenie Miłości. Z tą Miłością przez kontemplację zawiązała trwały węzeł w Karmelu zwracając całkowicie duszę swoją do Boga.
Teresa od dzieciństwa żyła w ścisłym zjednoczeniu z Bogiem przez miłość i cierpienie, które w Karmelu stało się jej codziennym pokarmem.
Matka Maria Gonzaga, być może z obawy, że taka młoda postulantka będzie psuta, przez inne siostry nie wahała się jej poniżać i upokarzać na wielorakie sposoby. Doświadczenia te Teresa przyjmowała z pokorą serca i cicho ofiarowała Temu, dla którego znalazła się w Karmelu. Jednak mimo licznych problemów, jakie napotykała nie zniechęcała się. Na jej twarzy widniał zwykle uśmiech – była szczęśliwa.Szczęście to nie było przelotne, nie miało się rozwijać wraz ze ,,złudzeniem pierwszych dni”.... z łaski Bożej nie miałam żadnych złudzeń wstępując do Karmelu; życie zakonne znalazłam takim, jakie je sobie wyobrażałam; nie dziwiła mnie żadna ofiara, a przecież wiesz, moja droga Matko, że pierwszym moim krokom towarzyszyły raczej cierpienia niż róże!
Teresa formowana rękami Boskiego Artysty pracowała niestrudzenie nad upragnioną świętością. Praca ta dokonała się przede wszystkim w długich godzinach jej oschłości kontemplacyjnych.
Po obłóczynach, które odbyły się 10 stycznia 1889 roku czuła, jak oschłość jej duszy się zwiększa. Nie doznawała żadnej pociechy. Pisze: Mimo, że moje pragnienie cierpienia zostało zaspokojone, pociąg do niego nie zmniejszył się; wkrótce więc i dusza zaczęła dzielić udręki serca. Moim codziennym chlebem stała się oschłość; pozbawiona wszelkich pociech, byłam równocześnie najszczęśliwszą spośród stworzeń, ponieważ wszystkie moje pragnienia zostały zaspokojone.
W czasie rekolekcji, które przygotowywały ją do złożenia profesji pisała do siostry Agnieszki (Pauliny): Nie rozumiem jednak odprawianych rekolekcji, nie myślę o niczym, jednym słowem, jestem w bardzo ciemnym podziemiu!... Och! Siostro! jesteś moim światłem, proś Jezusa, żeby nie pozwolił, aby dusze miały być z mojej winy pozbawione potrzebnych łask, a natomiast, żeby moje ciemności posłużyły do oświecenia ich... A także, abym dobrze odprawiła rekolekcje, aby Jezus był tak zadowolony jak tylko możliwe. Wtedy i ja także będę zadowolona i zgodzę się, jeżeli taka jest najświętsza Jego wola, iść całe życie tą ciemną drogą bylem pewnego dnia doszła do szczytu góry miłości; myślę jednak, że to nie będzie tu na ziemi.
W przeddzień profesji zakonnej w jej duszy ciemności były tak wielkie, że zaczęła wątpić o swym powołaniu zakonnym myśląc, że powinna opuścić Karmel. Teresa przeżywała wewnętrzne udręki. Ach! jakże zdołam wyrazić udrękę mej duszy?... Zdawało mi się (myśl niedorzeczna, która dowodzi, że była to pokusa szatańska), że jeśli wyznam swoje obawy mistrzyni, nie dopuści mię ona do złożenia Świętych Ślubów; jednakże wolałam spełnić wolę Bożą i wrócić do świata, aniżeli pozostać w Karmelu, czyniąc moją własną.
Bezgraniczne zaufanie Bogu
i zawierzenie Bożej Matce
Święta Teresa od Dzieciątka Jezus sama poddała się kierownictwu Ducha Świętego i tego samego uczyła swym przykładem nowicjuszki wierząc, że jeżeli pozwolą działać w sobie Duchowi Świętemu, to On poprowadzi je bezpiecznie do wyznaczonego celu, jakim jest zbawienie. Jak zauważa Victor de la Vierge, nauka świętej Teresy oparta o Nowy Testament jest nie mniej od niego wymagająca. U podstaw jej duchowości leży z jednej strony realistyczne, wynikające z doświadczenia, poznanie upadłej natury ludzkiej a z drugiej mocna wiara w rzeczywistość łaski. Tak pisze autor: Jeżeli Bóg zaszczepił w nas swoje życie wlane, to obdarzył nas organizmem duchowym, kompletnym i delikatnym, który stanowi łaski, cnoty i dary. Teresa nie sądzi, by tyle talentów zostało nieproduktywnych. Jeżeli Duch Święty osobiście jest Gościem naszej duszy, nie uważa, że mógłby tak pozostać bezczynnie. Przeciwnie czuje, że nieskończenie pragnie zawładnąć swoim stworzeniem zanim Mu się całkowicie odda. To, co zdumiewa to fakt, że Teresa całkowicie wewnętrznie poddana Duchowi Świętemu posiada niezwykłą znajomość dusz i życia nadprzyrodzonego. Jednym wejrzeniem umie rozwikłać kompleks delikatnych i niejasnych zjawisk zachodzących w głębi sumienia.
Święta Teresa od Dzieciątka Jezus żyjąc w zjednoczeniu z Bogiem przez kontemplację, żyje również wielkim nabożeństwem do Matki Bożej.
W swoim wierszu zatytułowanym „Dlaczego Cię kocham, Maryjo?” ukazała swoje oddanie i miłość do Niej. W innym miejscu powie: Ona jest więcej Matką niż Królową. Teresa pisze: O Maryjo, gdybym była Królową Nieba, a Ty byłabyś Teresą, chciałabym być Teresą, abyś Ty była Królową Nieba. Te wypowiedzi ujawniają głęboką miłość Teresy do Matki Najświętszej. Ponadto św. Teresa od Dzieciątka Jezus podkreśla realizm życia Maryi – mówi o Jej normalnym życiu i jego uwarunkowaniach. Jest ono dla niej takie samo jak nasze: proste, banalne nieraz w swej zwyczajności, pełne cierpienia, ale równocześnie jest to życie pełne Boga przepełnione Jego zbawczą obecnością.
Teresa pragnęła upodobnić się do Matki swego Oblubieńca, tak, jak dziecko upodabnia się do matki. Czyniła to przez wierne naśladowanie Jego życia. Przede wszystkim chciała naśladować Chrystusa w Jego doskonałej miłości, całkowitym posłuszeństwie i niezachwianej wierności ku Bogu. Dobrze wiedziała, że Maryja najdoskonalej ze wszystkich stworzeń odzwierciedlała Boga w sobie; że Jej myśli, dążenia, pragnienia, całe Jej serce i wszystkie uczucia skoncentrowane są na osobie Jezusa. Przy tym wszystko co przeżywała, rozważa w swoim sercu. Wzór Maryi Teresa przenosiła w swoje życie ukryte całkowicie w Bogu. Naśladując Najświętszą Dziewicę z Nazaretu pokorna karmelitanka formowała swoją duszę na wzór Syna Bożego.
Wierna córka Karmelu swoje życie łączyła z życiem Maryi wstępując w Jej ślady. Pragnęła, aby Maryja była znana i ukazywana ludziom przez kapłanów, jak osoba, która przeżywała normalne życie, takie samo jak nasze. W swoim spojrzeniu na życie Maryi Teresa podkreśla codzienność jako miejsce jej przeżywania świętości i bliskości z Bogiem. Kładzie akcent na to, że dusza, wzorem Maryi ma uświęcać się w codziennych, a więc zwykłych warunkach swego życia. Pisze: Jakże chciałabym być kapłanem, aby mówić kazania o Maryi. Zdaje mi się, że jeden raz byłby mi wystarczył, aby wypowiedzieć moją myśl w tym przedmiocie. Najpierw wykazałabym, do jakiego stopnia życie, Najświętszej Dziewicy jest mało znane. (...) Aby kazanie o Najświętszej Dziewicy było owocne, musi ukazać Jej rzeczywiste życie tak, jak nam je Ewangelia pozwala prawdziwie ujrzeć, a nie tak jak my przypuszczamy. I łatwo można odgadnąć, że jej życie rzeczywiste w Nazarecie i później musiało być całkiem zwyczajne... Był im poddany (Łk 2,51). Jakież to proste!Dalej św. Teresa z żalem stwierdza, że kapłani:Ukazują Matkę Najświętszą niedostępną; przeciwnie, trzeba Ją pokazać łatwą do naśladowania, praktykującą cnoty ukryte, powiedzieć, że żyła jak my i dać na to dowody z Ewangelii, w której czytamy: A oni nie rozumieli, co im mówił (Łk 2,50), lub też: A ojciec jego i matka dziwili się temu, co o Nim mówiono (Łk 2,33). Czyż nie uważasz moja Matko, że ten podziw dowodzi pewnego rodzaju zdumienia?
Święta Teresa od Dzieciątka Jezus uciekała się do Maryi, aby dobrze czynić swemu otoczeniu. Czerpała od Niej siłę i radość, jaką starała się dzielić ze współsiostrami w Karmelu.
Znała prawdę, że Maryja dała ludziom Jezusa, z Nim współdziałała w dziele naszego zbawienia, toteż została ustanowiona pomocą w udzielaniu wszelkich łask. Dlatego Teresa wierzyła, że nic nie przychodzi do dusz inaczej, jak przez Nią i że Ona kształtuje w duszach wiernych osobowość Jezusa. Mając powierzone sobie wychowanie nowicjuszek, wpajała w nie serdeczne i dziecięce nabożeństwo do Matki Bożej. Zwracała uwagę na konieczność zjednoczenia z Bogiem przez Maryję. Teresa sama z Nią żyła i z Nią działała. Chętnie nuciła Maryi słowa poezji: Wąską ścieżkę do nieba wszystkim ukazałaś przez najmniejsze cnoty, które wybierałaś!... Maryjo!
Trud i cierpienie znosi w ukryciu
wyłącznie dla Chrystusa,
w ten sposób wyznając Jemu miłość
Dla duszy, która oddała się Bogu z całego serca było to bardzo bolesne doświadczenie. Ale Teresa przyjęła je chętnie, nawet znajdowała w nim radość. Oświecona przez Ducha mądrości i miłości, który kierował nią we wszystkim, zrozumiała głębokie prawdy tego postępowania Jezusa w stosunku do niej.
Do złożenia ślubów Teresa prowadzona była przez cierpienie, które oczyszczało jej duszę bardzo dokładnie. W dniu 8 września 1890 roku złożyła śluby. Zalana jakby rzeką pokoju przewyższającego wszelkie uczucia, ale prawdziwe doświadczenie cierpienia dopiero się zaczęło 5 kwietnia 1896 roku. Była to próba wiary, która trwać miała aż do śmierci. Święta tak opisuje swój stan duszy: Patrz widzisz tam, obok kasztanów, tę ciemną dziurę, w której niczego nie można rozróżnić... W takiej dziurze jestem co do duszy i do ciała... Ach! tak, co za ciemności! Lecz zażywam wśród nich pokoju.
Teresa od Dzieciątka Jezus wyznawała swoją wiarę mężnie. Łączność Teresy z Bogiem przez wiarę i kontemplację dokonuje się przez ból i cierpienie. Jednak o jej cierpieniach, trudnościach i walkach nikt we Wspólnocie nie wiedział, oprócz Matki Agnieszki i Matki Marii Gonzagi, a to świadczy o jej wielkim zaparciu się siebie i o umiejętności ukrycia bólu, który był niemalże stałym gościem jej duszy.
Pomimo tego, że oschłość i ciemność obejmują większą część życia Teresy w Karmelu, to przecież kilkakrotnie otrzymała duchowe łaski modlitwy bardzo wysokiego rzędu; doszła nawet do szczytu mistycznych stanów. Te łaski wyjawiła Teresa tylko Matce Agnieszce. Powiedziała jej, że poznała z doświadczenia, podczas modlitw odprawianych w letnie wieczory w ogrodzie, podczas wielkiego milczenia, co to jest wzlot ducha, o którym mówi Teresa od Jezusa w „Twierdzy wewnętrznej”.
W lipcu 1889 roku otrzymała łaskę tego samego rodzaju, po której przez kilka dni była w stanie modlitwy odpocznienia. Tak o tym mówiła: Wszystkie rzeczy na tej ziemi były dla mnie jakby zasłonięte... Czułam się całkiem ukryta pod zasłoną Matki Najświętszej. Miałam wówczas powierzony refektarz i przypominam sobie, że robiłam wszystko jakby nie robiąc, tak jak gdybym miała ciało pożyczone. Trwało to cały tydzień. Jest to stan nadprzyrodzony, bardzo trudny do wytłumaczenia. Jedynie Bóg sam może nam go dać, i to nieraz wystarczy do oderwania duszy na zawsze od ziemi.
Do zjednoczenia z Bogiem przez kontemplację Teresa dochodziła przez szukanie i poznawanie na kartach Pisma Świętego Jezusa, a w Nim Ojca. Tak wyznaje: Nigdy nie słyszałam Jego głosu, ale czuję, że jest On we mnie w każdej chwili, że mną kieruje i daje mi natchnienia, co powinnam mówić lub czynić. Odkrywam nie znane mi dotąd światła w tym samym momencie, kiedy ich potrzebuję, dzieje się to najczęściej podczas modlitwy odprawianej w największym opuszczeniu, lub nawet pośród codziennych zajęć.
Młoda zakonnica wierna regule swego Zakonu, zgłębiając Słowo Boże ćwiczy się w pokorze, prostocie ewangelicznej i zawierzeniu Bogu, oddając się całkowicie pod kierownictwo Ducha Świętego.
Zapominając o sobie
Duchowość Karmelu obejmuje również łączność z Bogiem przez bliźnich. Wszystko, co dotąd było powiedziane o św. Teresie od Dzieciątka Jezus, byłoby nie w pełni prawdziwe, gdyby nie było w jej życiu miłości bliźniego, która jest sprawdzianem całego życia wewnętrznego.
Duch Święty bardzo wcześnie skłaniał Teresę do praktykowania miłości bliźniego. Już jako dziecko współczuła nędzy ubogich i lubiła nieść im ulgę i pomoc. W Karmelu cnotę miłości bliźniego realizowała z wielką żarliwością, co również starała się przekazać własnym przykładem i słowem współsiostrom: Nigdy nic nie trzeba odmawiać nikomu – mówiła – nawet kiedy to miałoby nas kosztować wiele trudu. Pomyślcie, że to Jezus prosi was o tę usługę; z jaką skwapliwością i uprzejmością uczyniłybyście to Jemu samemu.
Zapominając o sobie, uważała siebie za sługę innych. Powinnam wychodzić naprzeciw pragnieniom - pisała- okazywać się bardzo zobowiązaną, bardzo zaszczyconą, że mogę oddać usługę. Pan Bóg chce, abym zapominała o sobie a drugim sprawiała przyjemność.
Kiedy otrzymała od Boga łaskę głębszego zrozumienia, czym jest miłość bliźniego, przyznała: Nigdy nie jestem zawiedziona - czynię wszystko dla Pana Boga..., by rozradować Pana Jezusa. A tak jestem zawsze wynagradzana za trud, jaki sobie zadaję służąc bliźnim.
Wiara Teresy od Dzieciątka Jezus zawsze była spokojna i pewna. Najpierw głęboko religijna rodzina, potem żarliwe środowisko Karmelu umacniały i rozwijały w niej tę cnotę. Widziała ona Boga we wszystkim i we wszystkich. Na Niego zdawała się całkowicie przez absolutne posłuszeństwo przełożonym. Wierzyła, że będąc posłuszną we wszystkim przełożonym wypełni w ten sposób najlepiej Bożą wolę; w myśl słów samego Jezusa: Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi; lecz kto Mną gardzi, gardzi Tym, który Mnie posłał" (Łk 10,16).
W Karmelu szybko zauważono dojrzałość duszy młodej Mniszki, skoro powierzono jej nowicjat. W pracy z nowicjuszkami młoda „mistrzyni” wykazywała głębię ducha, wyrozumiałość i łagodność, a Matka Maria Gonzaga uznawała, że Boski Oblubieniec ich wszystkich, oświeca duszę Teresy i daje doświadczenie lat dojrzałych. O sylwetce duchowej Teresy od Dzieciątka Jezus i duchowości przez nią promowanej wśród nowicjuszek, trafnie pisze Victor de la Vierge: W szkole Teresy trzeba wierzyć Bogu samemu, pragnąć Go dla Niego samego, nie zatrzymując się na niczym co jest poniżej Niego. W Duchu świętej tylko takie pragnienie i taka wiara są na miarę Boga, który jest nieskończoną Miłością.
W pracy z nowicjuszkami stawia sobie za cel formowanie głębokiej osobowości, w której Bóg mógłby działać.
Życie zakonne wymaga od każdej nowo przychodzącej do wspólnoty osoby zmiany dotychczasowego trybu życia, rezygnacji z własnych upodobań i przyzwyczajeń. Przystosowanie się do nowego stylu życia i dostosowanie się do wymagań życia wspólnotowego wymaga od nowicjuszek czasu. Podobnie jest gdy chodzi o życie modlitwy. Nie wszystkie osoby potrafią otworzyć się na działanie łaski Bożej, jak dusza młodej „mistrzyni”. Teresa podejmując odpowiedzialność za kształtowanie postaw zakonnych swoich podopiecznych każdą z nich starała się zrozumieć i wysłuchać, by móc udzielać porad duchowych, wskazywać kierunek rozwoju duchowego i wzrastania we wierze. Toteż miłość, którą Teresa żyła była motywem przewodnim jej pobytu w Karmelu, a szczególnie pracy z nowicjuszkami. Młoda „mistrzyni” doskonale wiedziała, że miłość jest darem z siebie wyrażającym się w dobrych uczynkach. Była przekonana, że postawa miłości decyduje o własnym i osobowym rozwoju człowieka, że to właśnie miłość tworzy wspólnotę osób i że jest najwyższą wartością prowadzącą do zjednoczenia z Bogiem.Widzę więc z radością, że serce moje Jego tylko miłując, rozszerza się tak, że zdolne jest kochać swoich miłością nieporównanie gorętszą, niżby mogło mieć dla nich, zamykając się w uczuciu samolubnym i bezowocnym.
Teresa nie tylko rozważała czy mówiła o miłości, ale wprowadzała ją w codzienność swojego zakonnego życia. Dzięki Bożej pomocy i swej psychologicznej intuicji wkrótce poznała co kryje się w każdej duszy jej podopiecznych. Z miłością i siostrzaną wyrozumiałością nimi kierowała wskazując im cel pobytu w Karmelu – zjednoczenie z Bogiem w miłości. O postawie Teresy jako wychowawczyni nowicjuszek mówi ojciec Victor de la Vierge: Teresa dotyka duszy nie tylko tam, gdzie trzeba, ale częściej tak jak trzeba. By doprowadzić nowicjuszki do zaparcia się siebie, do powrotu do Boga po ich niewiernościach, by mocno przywarły do łaski i tylko do niej, umie zwlekać, by iść za działaniem Bożym, a nie uprzedzać go. Mówi wtedy co trzeba powiedzieć i tak jak trzeba: stanowczo, surowo w pierwszej chwili wobec jednych, pokornie i łagodnie wobec drugich, zawsze sprawiedliwie i uczciwie, czasem nawet śmiejąc się, po prostu umiejąc nie przesadzać i nie umniejszać.
W takim postępowaniu św. Teresy od Dzieciątka Jezus nie trudno jest zauważyć rozwagę, roztropność i mądrość. Swoim podopiecznym ukazywała, jak należy czynić w konkretnej sytuacji, aby zrealizować dobro, a uniknąć zła. Zdawała sobie sprawę z powagi swego zadania, które wypełniała z wielką delikatnością i miłością postępując według wzoru Jezusa. Roztropność, która była cnotą bardzo widoczną u młodej „mistrzyni” przejawia się w jej inicjatywach, zaangażowaniu w życie Karmelu i odpowiedzialności za rozwój życia duchowego. Jednak nigdy nie liczyła na własne siły, we wszystkim pokładała nadzieję w Bożej Mądrości i Miłości.
Moja Matko, odkąd zrozumiałam, że sama z siebie nie mogę nic uczynić, obowiązek, który na mnie włożyłaś, nie wydaje mi się już tak trudny, zdaje sobie sprawę, że rzeczą konieczną dla mnie jest coraz ściślejsze zjednoczenie z Jezusem, reszta zaś będzie mi przydana w nadmiarze (por. Mt 6,33). I rzeczywiście, moja ufność nigdy nie doznała zawodu; Dobry Bóg raczył napełniać moją małą dłoń, ilekroć to było potrzebne dla nakarmienia duszy moich sióstr.
Teresa jako mistrzyni nowicjatu pragnęła, aby dusze nowicjuszek stały się mężne i ofiarne. Miały – nad czym Teresa czuwała – przez swoje oddanie się Bogu doskonale upodobnić się do Niego. Nasza święta nie lękała się trudu i walki, gdy wiedziała, że chodzi o sprawy Boże. Starałam się tylko wypełnić mój obowiązek i zadowolić Boga, nie pragnąc nigdy, by moje wysiłki przyniosły owoc. Trzeba służyć Bogu, kochać to co dobre, nie niepokojąc się czy to udaje się. Do nas należy praca, do Jezusa sukces.
Oddaje się Miłości Miłosiernej Boga
– szczególnie wielbi Boże Miłosierdzie
Teresa posiadając delikatną naturę i wrażliwą osobowość była przekonana o tym, że: aby upomnienie przyniosło korzyść, trzeba je dawać bez wewnętrznego wzburzenia. Skoro napomnienie było słuszne, trzeba przy tym pozostać; nie należy rozczulać się i dręczyć danym upomnieniem. Biec za strapioną, aby ją pocieszyć, jest to uczynić jej więcej złego niż dobrego. Należy pozostawić ją samej sobie, a przez to skłonić, by niczego nie oczekiwała od ludzi, żeby uciekała się do Boga, uznała swoje błędy i upokorzyła się. Inaczej przyzwyczaiłaby się otrzymywać pociechę po zasłużonej uwadze i postępowałaby jak popsute dziecko, które tupie nóżkami i krzyczy, wiedząc dobrze, że takim postępowaniem skłoni matkę, aby powróciła i łzy mu otarła (O. FILKA, Aby lepiej poznać świętą Teresę z Lisieux).
To, o czym mówiła, starała się realizować w swej pracy z młodymi współsiostrami. Ta jej konsekwentna postawa z pewnością jest przekonującym dowodem jej dojrzałości ludzkiej i chrześcijańskiej.
Także o dojrzałości Teresy świadczy jej miłość do Jezusa, która objawiała się przede wszystkim w wielkodusznym przyjmowaniu wszystkich doświadczeń, jakimi On ją obdarzał. Można mówić o heroiźmie Teresy w zgadzaniu się na wolę Bożą. Zaświadcza o tym wyznanie młodej Teresy: Tak Go miłuję, że zawsze jestem zadowolona z tego co mi zsyła – miłuję wszystko, co On czyni. Zawsze była gotowa do podejmowania czynów szlachetnych. Miała zdrowy osąd o własnych przymiotach i zdolnościach. Jezus – pisała – uczy mnie, by Mu niczego nie odmawiać; być zadowoloną, kiedy daje mi sposobność okazania Mu, że Go miłuję, ale to dzieje się w spokoju, w zdaniu się na Niego.
Kierując nowicjatem młoda „mistrzyni” dostrzegała własną ograniczoność, dlatego pełna ufności w Bożą obecność wiedziała, że jest we wszystkim zależna od Boga. Siły do pracy z nowicjuszkami czerpała z Pisma Świętego. Starała się wychowywać je tak, by one w jej obecności nie czuły się skrępowane, ale by czuły, że są kochane miłością Bożą, która płonęła w sercu Teresy wielkim płomieniem (VICTOR DE LA VIERGE).
Przez swoją cierpliwość i łagodność pragnęła Teresa zdobyć zasługi dla siebie i dla bliźnich, ale przede wszystkim tymi cnotami objawiała swą miłość braterską. W ten właśnie sposób postępowała z siostrą Marią od św. Józefa: zdwajając swoją delikatność starała się rozproszyć jej czarne myśli. Tego samego życiem uczyła swoje nowicjuszki, polecając im być łagodnymi i cierpliwymi dla wszystkich, jak również delikatnymi dla dusz cierpiących. Teresa wyznaje: Kiedy mi przeszkadzano w czasie dziękczynienia, myślałam, że gdy Pan Jezus usuwał się na samotne miejsce, lud szedł za Nim, a On go nie odsyłał. Chciałam Go naśladować, dobrze przyjmując siostry.
Cechą charakterystyczną czynnej miłości bliźniego, która jednoczyła Teresę z Bogiem było pragnienie podobania się Jemu. Ta wspaniała i główna intencja jej życia była natchnieniem do poświęcania się w uczynkach miłości bliźnim. Nawet słomki nie podniosłabym, aby uniknąć czyśćca. Wszystko, cokolwiek zrobiłam, uczyniłam, aby radować Boga, aby zdobywać dusze dla Niego. Pragnienie podobania się Panu i miłowania Go przez całą wieczność – to dwa motywy, które dodawały Teresie odwagi w poświęcaniu się drugim. W rzeczywistości stanowiły one jedną intencję całego jej życia: żyć miłością doskonałą w całkowitym zjednoczeniu z Miłością Najwyższą.
O dojrzałości duchowej św. Teresy od Dzieciątka Jezus mówi również jej równowaga emocjonalna. Umiała połączyć miłość i słodycz z mocą, stanowczością, świętym oburzeniem i gniewem. Czyniła tak, bo wiedziała, że dla Królestwa Niebieskiego nie można przemilczeć niczego. Zawsze jednak była w stałej i harmonijnej równowadze. Jeden ze spowiedników Teresy wydał o niej takie świadectwo: Nigdy nie zauważyłem u niej nic nie roztropnego albo nierozważnego; nic, co by tchnęło przesadą albo stanowiło odruch natury. We wszystkich słowach, a nawet wyrazie twarzy była cudowna równowaga (O. FILKA).
Jej święte życie kończy się wieku 24 lat.
Teresa „wstępuje w Życie”
30 września 1897 r.
Dojrzałość duchowa Teresy nie pozwalała jej na okazywanie najmniejszej goryczy nawet podczas dotkliwych cierpień. W kwietniu 1896 roku Bóg doświadczył ją próbą wiary. Teresa straciła pewność Bożej obecności, a szczególnie pewność życia wiecznego. Opuścił ją spokój i poczucie bezpieczeństwa, lecz zachowała postawę, którą jest prawdziwa wiara walcząca i zwycięska. Pisze o tym doświadczeniu: W radosnych dniach okresu paschalnego Jezus dał mi odczuć, że istotnie są dusze pozbawione wiary, które przez nadużywanie łask utraciły ten cenny skarb, źródło jedynej radości czystej i prawdziwej. Pozwolił On, aby duszę moją spowiły najgęstsze ciemności, że myśl o Niebie, tak dla mnie słodka, stała się przedmiotem walki i udręki... Doświadczenie to nie trwało kilka dni czy kilka tygodni, wygląda na to, że będzie ono trwać aż do godziny wyznaczonej przez Boga... godzina ta jeszcze nie nadeszła... Chciałabym móc wyrazić to, co czuję, ale cóż! wiem, że jest to niemożliwe. Trzeba samemu przebyć ten mroczny tunel, aby być w stanie zrozumieć, czym są jego ciemności.
Swoją wiarę starała się podtrzymać aktem woli. Walczyła o jej umocnienie wstawiając się za grzesznikami – szczególnie niedowierzającymi Bożej miłości i przez nadużywanie łask tracą drogocenny skarb wiary. Potwierdza to wyznanie Teresy: On dobrze wie, że choć nie czerpię pociechy z wiary, staram się jednak pełnić jej uczynki, że w ciągu tego roku wzbudziłam w sobie więcej aktów wiary niż w ciągu całego mego życia. W każdej nadążającej się okazji, kiedy to mój nieprzyjaciel chce mnie sprowokować do walki, dowodzę mojej dzielności, wiedząc bowiem, że tchórzostwem jest pojedynkować się, odwracam się plecami do mego przeciwnika nie patrząc mu w oczy. Biegnę wówczas do mego Jezusa i mówię Mu, że jestem gotowa wylać ostatnią kroplę krwi dla wyznania tej prawdy, że Niebo istnieje. Mówię Mu, jak jestem szczęśliwa, że nie cieszę się tym pięknym Niebem na ziemi, bo dzięki temu mogę otworzyć je na całą wieczność biednym niewierzącym.
By osiągnąć tak doskonałą harmonię ducha musi być współpraca człowieka z Bogiem. Ze strony człowieka jest konieczne ubóstwo ducha, pokora, pragnienie dogłębne otwarcia się na działanie Boże; natomiast Bóg musi udzielić łaski. Postawa człowieka winna charakteryzować się ufnością, miłością i wiarą. Te trzy cnoty posiadała i rozwijała, a nade wszystko nimi żyła św. Teresa od Dzieciątka Jezus. U Teresy – pisze Victor de la Vierge – całe życie jest ćwiczeniem się w wierze. Lecz wiara w Miłość taką jaką ona wyraża i jakiej wymaga od życia duchowego, jest nieskończenie bogata i żyzna. Nie wystarczy przyjęcie umysłowe prawd objawianych, trzeba wierzyć całą istotą w miłość Bożą, w jego drogi i obietnice.
Dojrzałość duchowa św. Teresy od Dzieciątka Jezus wyrażała się w postawie wierności i stałości wobec powołania i raz podjętej decyzji służenia Bogu samemu. Cechą charakterystyczną Świętej było doskonałe zespolenie cnót teologicznych, a więc wiary, nadziei i miłości. Zaufanie św. Teresy do Boga miało fundament w postawie życiowej. Teresa wierzyła ponieważ była przekonana, że Jezus zawsze spełnia swoje obietnice. Wierzyła również, że oczyści jej pragnienia ze wszystkiego co jest tylko ludzkie, egoistyczne; co przysłania prawdziwy wizerunek Boga, co staje się przeszkodą w miłości.
Teresa pokładała nadzieję w Jezusie, ponieważ bardzo umiłowała. Tylko miłość niesie ze sobą pełne poznanie na miarę ludzkich możliwości. Dalej trzeba powiedzieć, że tylko miłość prowadzi do ewangelicznego realizmu, w którym istnienie i działanie pochodzą z jednego źródła, poznanie i rozumienie są owocem tego samego Ducha Bożego. Niewątpliwie miłość sprawia, że w człowieku wszystko jest na „tak” wobec Boga, że istnienie człowieka staje się drogą zjednoczenia z Bogiem.
Świat dowiaduje się o Teresie
z jej autobiografii: "Dzieje duszy"
MIŁOŚĆ – OWOCEM PRZYMIERZA Z BOGIEM
Moim powołaniem jest Miłość – powiedziała święta Teresa od Dzieciątka Jezus wówczas, gdy odnalazła swoje miejsce w Kościele.
To miłość motywowała jej wybór życia zakonnego. W Karmelu pragnęła miłować wyłącznie Boga i chciała, aby wszystko co czyni, było dowodem miłości do Niego. On był dla niej najważniejszy. Widziała w swoim otoczeniu, że Bóg nie jest kochany, dlatego miłość, jaką mu ofiarowała stała się owocem Przymierza, jakie zawarła ze swym Oblubieńcem przez Akt Ofiarowania.
Wszystkie teksty jej pism i listów ukazują teologiczną cnotę miłości, którą Święta przeżywała. Siostry swe widziała ogarnięte i otoczone miłością Boga. Patrzyła na nie tak samo, jak na siebie. Miłowała w nich Boga, który zamieszkał w każdej z nich i pragnęła dla nich coraz większej Jego miłości.
Młoda karmelitanka w swej miłości Boga w bliźnich, starała się doprowadzić dusze do pełniejszego miłowania Boga, do zjednoczenia z Nim i obcowania z Boskim Oblubieńcem.
Miłość, jaką młoda „mistrzyni” darzyła nowicjuszki i braci duchowych była więcej dobrocią i życzliwością niż upodobaniem i uprzejmością. Tak np. prosiła swych braci duchowych o najważniejsze daty ich życia, aby móc rozpamiętywać w swym sercu wszystkie oznaki miłosierdzia Bożego jakiego doznali. Wartość przyłączanych tekstów polegała na tym, że ukazują one, co znaczyło dla Teresy miłować Boga w bliźnim. Nie poprzestawała tylko na adoracji Boga w duszach, tak jak adorujemy Go obecnego w tabernakulum. Wiedziała, że Pan Jezus jest nie tylko obecny w naszych duszach, ale daje się im. Bóg do którego dążyła braterska miłość Teresy to jest Bóg dający się ludziom. Jest On Bogiem Miłości, hojnie udzielających łask. Szczytem udzielania się Boga człowiekowi jest Eucharystia.
Tak samo czuła się Teresa zjednoczona z siostrą Martą, z którą razem starały się swymi uczynkami „radować” Jezusa i dla Niego zbawiać dusze bliźnich przez swoje codzienne ofiary. Miłować drugich w Bogu, znaczyło dla Teresy, jednoczyć się z nimi we wspólnej miłości Boga.
Miłość tak głębokie korzenie zapuściła w jej duszy, że była zdolna do aktów miłości i podziwu, wywołanych doskonałościami bliźniego, nawet takiego, który był jej najmniej sympatyczny. Jej miłość naturalna była tym delikatniejsza im bardziej żarliwa była jej miłość do Boga. Miała zwyczaj brać dla siebie mniej dobrą część, mniej wygodne miejsce, aby lepsze dostawały się innym siostrom np. przy posiłkach w refektarzu nie odmawiała niczego, brała dla siebie resztki, których już nikt nie chciał. W pralni stawała do pracy w miejscu najmniej wygodnym, zwłaszcza w lecie w czasie upałów prawie zawsze widziano ją w najmniej przewiewnym miejscu.
Jedną z największych trudności życia we wspólnocie zakonnej jest umieć znosić charakter swój i drugich, nie ulegając przygnębieniu. Teresa bardzo szybko zauważyła, że główną pokusą jaka dręczy dusze w klasztorze jest poddawanie się smutkowi i złym humorom. Dlatego poświęcała swą uwagę siostrom przygnębionym, a przede wszystkim starała się podtrzymywać we wspólnocie atmosferę radości, według niej niezbędną do rozkwitu dusz. Rozjaśniona uśmiechem radości Teresa nie tylko wlewała w serca pociechę, ale miała na celu utrzymywanie radości w całej wspólnocie klasztornej.
Uśmiech i radość Teresy były przede wszystkim wyrazem miłości i delikatności w stosunku do Boga, a także objawem braterskiej miłości do otoczenia. Teresa widzi różnicę w radości, która wypływa z przyczyn naturalnych, ludzkich, a tą której doświadczyć może osoba zakonna, kiedy jednoczy się z Bogiem. Dla Teresy radość ducha jest znakiem czystego serca osoby Bogu oddanej do tego stopnia, że jest ona gotowa na wszelkie próby i cierpienia.
Teresa od Dzieciątka Jezus była jednocześnie łagodna i surowa. Ona, którą wyobrażamy sobie z twarzą zawsze uśmiechniętą, umiała, jeśli była potrzeba, przypominać swym współsiostrom wszystkie wymagania Bożej Miłości. To był jeszcze jeden sposób miłowania ich. Postępowaniem Teresy kierowała cnota miłości, która prowadziła do tego, aby bliźni jeszcze bardziej złączył się z Bogiem, a Bóg z nim. Miłować kogoś według cnoty teologicznej, znaczy miłować w nim Boga, a jego w Bogu. Tak właśnie myślała Teresa i rozważała w swych modlitwach wstawiając się za bliźnimi. Pragnęła, aby Bóg dawał im siebie coraz więcej, a oni by całkowicie ofiarowali się Jemu.
Niekiedy mogła się wydawać zajęta wyłącznie myślą, aby sprawić komuś przyjemność, a przez to radość Bogu. Tak właśnie można było sądzić, gdy poświęcała swą korzyść dla zadowolenia innych osób. Kiedy powtórnie zajmowała najmniej wygodne miejsce, spełniała dobry uczynek podobny wszystkim innym ofiarom, które z radością składała w ciągu każdego dnia (cierpliwość, posłuszeństwo, i ubóstwo). W pewnym sensie Teresa korzystała z obecności osób, którym mogła oddawać przysługi, aby coraz to nowe ofiary składać Bogu. Rozróżnić jednak trzeba jej postawę w spełnianiu dobrych uczynków dla podobania się Bogu od postawy z jaką przyjmowała od drogich osób przykre uwagi. W tych wypadkach uważała je za opatrznościowe narzędzie Boże, które miały ją formować.
Święta praktykowała tę cnotę miłości w sposób jeszcze doskonalszy: w niektórych wypadkach służyła siostrom nie tylko aby uradować Boga, ale by służyć Jemu samemu obecnemu w nich. Podczas swego nowicjatu ofiarowała się prowadzić do refektarza siostrę od św. Piotra. Zrobiła to pamiętając słowa Jezusa z Ewangelii świętego Mateusza: Wszystko co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili (Mt 25,40). To prawda, że samo cytowanie przez Teresę nauki Chrystusa nie wystarczyłoby jako dowód, że odnajdywała Go w duszy tej wiekowej i kalekiej zakonnicy. Mogło to oznaczać pragnienie Teresy podobania się Jezusowi przez spełnienie dobrego uczynku. Teresa łączyła się z Nim w miłości do tej zakonnicy. Widziała Go i miłowała obecnego w duszy siostry. I dlatego była dla niej tak troskliwa.Nie zawsze z takim rozradowaniem praktykowałam miłość bliźniego, na początku jednak mego zakonnego życia Jezus dał mi odczuć, jak słodko jest widzieć Go w duszach Jego oblubienic; toteż prowadziłam siostrę od św. Piotra z taką miłością, że nie byłabym w stanie zrobić tego lepiej, gdyby mi przyszło prowadzić samego Jezusa.
Rozsiewała wokół radość, aby pocieszyć serca pogrążone w smutku; chciała, aby siostry zamiast zamykać się w sobie, zwróciły się do Pana, ochoczo przyjmując wszystkie trudności życia zakonnego. Wola miłowała Boga i pragnienie Jegomiłości przepełniało jej serce, nadając wartość teologiczną każdemu jej uczynkowi posługi braterskiej.
Poznaje jej drogę
duchowego dziecięctwa
i doświadcza łask
cudownego wstawiennictwa
Święta Teresa od Dzieciątka Jezus teologiczną cnotę miłości przypieczętowała Przymierzem, jakie zawarła z Bogiem przez Akt Ofiarowania się Miłosiernej Miłości.
Dnia 9 czerwca 1895 roku, w Święto Trójcy Przenajświętszej, podczas Mszy świętej, otrzymała łaskę zrozumienia lepiej niż kiedykolwiek, jak Jezus pragnie być miłowanym. Wiedziała, że Jezus nie jest kochany, że serca, którym chce udzielić swej miłości, zwracają się ku stworzeniom i błagają u nich o marne, chwilowe uczucie, zamiast zwrócić się do Miłości Nieskończonej. Wyznaje: Myślałam o duszach, które oddają się na ofiarę Sprawiedliwości Bożej, aby odwrócić kary od innych a ściągnąć je na siebie; ofiara ta wydała mi się wielka i wspaniałomyślna, ale nie miałam najmniejszej ochoty jej złożyć. ,,Mój Boże! - zawołałam z głębi serca - czyż jedynie Twojej Sprawiedliwości mają się dusze oddawać na ofiarę?... Czyż Twoja Miłość Miłosierna nie potrzebuje ich także?... Jest ona powszechnie zapoznana i odrzucona. Oto serca, którym pragniesz jej udzielić, zwracają się do stworzeń i u nich żebrzą szczęścia i nędznego uczucia, zamiast rzucić się w Twoje ramiona i przyjąć Twoją nieskończoną Miłość.... Boże mój! czyż ta Miłość wzgardzona ma pozostać w Twoim Sercu? Sądzę, że gdybyś znalazł dusze oddające się na całopalne Ofiary Twej Miłości, [Twój ogień] strawiłby je natychmiast; zdaje mi się, że czułbyś się szczęśliwy, nie będąc już więcej zmuszony tłumić w sobie przypływów nieskończonej czułości... Jeżeli nawet Twoja Sprawiedliwość lubi się udzielać, ona, która rozciąga się tylko na ziemię, o ileż bardziej Twoja Miłość Miłosierna pragnie ogarnąć duszę, skoro Twoje Miłosierdzie wznosi się aż do Nieba... (por. Ps 35,5). O mój Jezu! niech ja stanę się tą szczęśliwą ofiarą, niech ogień twej Boskiej Miłości strawi złożone Ci całopalenie!
Święta, zwracając się do Trójcy Błogosławionej, wypowiadała pragnienia, trawiące jej duszę i streszczała główne rysy swojej drogi. Przypomniała najpierw to, co zawsze było przedmiotem i celem jej życia: miłować Boga, szerzyć Jego miłość, przynosić chwałę Kościołowi i zbawiać dusze. Ponownie wyraziła swe pragnienie, aby zostać świętą, by dojść do tej chwały, która dla niej jest przygotowaną. Aby to osiągnąć, chciała zawsze doskonale spełniać wolę Bożą. Ale czuje się niezdolna do osiągnięcia takiej doskonałości. Toteż prosiła Boga, aby on sam był jej świadomością; ofiarowała Mu nieskończone zasługi Jezusa, które zresztą do niej należą; błagała, by patrzył na nią poprzez Oblicze Jezusa i przez Jego Serce gorejące miłością. Potem, aby jej ofiara była przychylnie przyjęta, prosi Najświętszą Dziewicę, by ją przedstawiła Przenajświętszej Trójcy.
Miała nadzieję, a nawet pewność, że wszystkie pragnienia, jakie odczuwała w swym sercu, będą spełnione, gdyż sam Bóg w niej je wzbudza. Nie miała jednak pewności, że nie będzie upadać, gdyż wie, jak jest słaba. Ale prosiła Boga, by ją zaraz oczyścił patrząc na nią z miłością. Wypowiadała swą wdzięczność za wszystkie otrzymane łaski, a zwłaszcza za dar cierpienia. Miała nadzieję, że ono wysłuży jej w niebie większe podobieństwo do Boskiego Zbawiciela, który siebie samego złożył w ofierze na okup za wielu.
Teresa oddała się jako ofiara miłosiernej Miłości, aby Bóg przelewał w jej duszę strumienie swej nieskończonej miłości; aby Go miłowała jak On nas miłuje, to znaczy Jego własną miłością, którą jest Duch miłości. Ta miłość trawiła ją bez ustanku, oczyszczając i zadając prawdziwe męczeństwo miłości.
Swoje Przymierze z Bogiem wyrażone poprzez Akt Ofiarowania się Miłosiernej Miłości zakończyła mówiąc, że chce odnawiać to ofiarowanie za każdym uderzeniem serca, po niezliczone razy. To ofiarowanie nie było w istocie przemijającym aktem, spełnionym raz na zawsze. Ono miało sprawić, aby dusza żyła w doskonałym akcie miłości. Miało umocnić ją w stałym usposobieniu miłości, stworzyć w niej postawę całkowitego oddania się Bogu i całkowitego zdania się na Jego miłość.
W tym akcie oddania się Miłosiernej Miłości św. Teresa od Dzieciątka Jezus zebrała wszystkie elementy swej drogi duchowej Dziecięctwa. Wierzyła, że tą drogą może postępować każda dusza, która swą ufność złoży w Bogu.
Taką ufnością żyła każdego dnia, czując się zawsze małą i ubogą, oczekiwała wszystkiego od Tego, który sam był ubogi. Ta ufność pozwalała jej umiłować swoją małość, nie opierać się na swoich uczynkach i nie pomijać żadnej dobrej okazji do czynienia czynów miłości. Cnota miłości i wzrastająca świadomość własnego ubóstwa duchowego pomagały Teresie rozumieć innych w ich słabościach i niedoskonałościach.
Była tak przekonana o własnej słabości, że nie umiałaby osądzać drugich z najmniejszym uczuciem wyższości. Pamiętała o tym, jak pociągały ją światowe uroki podczas pobytu w Alencon – jakże mogłaby więc rzucać „kamieniami” w te dusze, które im uległy? Ona wiedziała, że uniknęła tego niebezpieczeństwa tylko przez specjalną łaskę Boga. Poczucie własnego ubóstwa duchowego wzmaga u niej cnotę miłości. Świadomość własnego ubóstwa duchowego, połączona ze szczerą miłością do bliźnich, tłumaczy dlaczego Teresa nie uległa pokusie surowego osądzania sióstr, które osądzały ją niesprawiedliwie. Korzystała z ich nierozważnych oskarżeń, aby uznać przed Bogiem, że choć nie dopuszczała się przewinień, o które ją oskarżano – jednak mogłaby być do nich zdolna – i współczuła swoim oskarżycielkom mówiąc, że to one tracą na wewnętrznej radości, bo nie ma nic milszego, jak dobrze myśleć o bliźnim.
Beatyfikacja – 29 kwietnia 1923 r.
Kanonizacja – 17 maja 1925 r.
Patronka Misji – 14 grudnia 1927 r.
Doktor Kościoła
– 19 października 1997 r.
Peregrynacja relikwii
w Polsce – 2005 r.
Myśl o miłosierdziu Boga, który umiłował nas mimo naszych słabości i wad, także powstrzymywała Teresę od osądzania bliźnich. Jej dusza tak była wypełniona poczuciem własnego ubóstwa duchowego i pragnieniem, aby i drudzy otworzyli się na to Boże miłosierdzie, że wcale nie zatrzymywała swej myśli na ich przewinieniach. Wszystkie niedoskonałości, jakie zauważała w sobie czy w swoim otoczeniu były dla świętej Teresy tylko okazją do ufności w przebaczenie i łaskę Bożą, z którą nieustannie współpracowała wiedząc, że Bóg w swoim nieskończonym miłosierdziu chce nam dopomagać i wspierać nasze ubóstwo, ale nie uwalnia nas od pracy i działania. Dlatego też wiedząc, że Bóg miłosierny jest równocześnie Bogiem wszechmogącym, nie ustawała w pracy nad zbawieniem dusz. Bez względu na to, jak dokonywało się odwrócenie grzesznika od Boga – ona wytrwale pragnęła zbawienia dla niego, prosząc bez przerwy o potrzebne łaski i składając Bogu ciche ofiary.
Zawsze będę uboga. Nie umiem robić oszczędności; wszystko co mam i co zdobywam, to dla Kościoła i dla dusz, aby rzucać róże wszystkim sprawiedliwym i wszystkim grzesznikom. Nie znalazłam dotąd jednej chwili, by sobie powiedzieć: teraz pracuję dla siebie.
Wierna swemu powołaniu młoda Karmelitanka Teresa od Dzieciątka Jezus z zapałem zajmowała się odszyfrowaniem oblicza Miłości pochylonej nad nią. Chciała Ją poznać, by Ją coraz bardziej kochać i uczyć się Jej miłowania. Wyznaje w pokorze i prostocie ducha: Aby Ciebie kochać, tak, jak Ty mnie kochasz, muszę pożyczyć Twojej własnej miłości – dopiero wtedy spocznę.
To przymierze, jakie zawarła Teresa z Bogiem przez akt ofiarowania się Miłosiernej Miłości, jest pięknym owocem jej miłości do Boga Trójjedynego, poprzez codzienną, czynną ofiarę i opromienioną delikatnym uśmiechem postawę względem bliźnich.