Życie nasze
to podróż po wzburzonych wodach oceanu,
pośród ciemności nocy;
wiara to latarnia morska,
co nam drogę do portu wiecznej szczęśliwości ukazuje;
wierność w obowiązkach to czółno,
które nas od morskich broni bałwanów,
tj. od wpływów świata;
nadzieja, ufność w Bogu to kotwica,
co nas od zatonięcia ratuje;
miłość to wiatr, co żagle nadyma i do nieba wiedzie.
bł. Honorat Koźmiński
A MOŻE BÓG CHCE, BYM ZOSTAŁA… ZAKONNICĄ?
25 VIII 1997
Siedzę sobie w parku, a moje myśli takie dziwne. Trochę się z rana pokłóciłam. Właściwie to często tak jest, gdy nie rozpocznę dnia od modlitwy, a dziś właśnie tak było. Postaram się to jakoś zmienić i to koniecznie. Właściwie zawsze wstaję z myślą, że oto jest dzień, który dał nam Pan i znakiem krzyża dzień rozpoczynam, ale modlić się dłużej nie zawsze mi się chce.
Zauważyłam też, że gdy mówię prawdę bez osłonek, to dziadek się obraża. A ja tak bardzo nie lubię udawania czy słuchania obmów. Ciągle jestem tym szpikowana. Właściwie to od dziecka słyszałam takie rzeczy, nawet o rodzinie. Nieraz zatykałam sobie uszy, gdy to było możliwe i myślami byłam gdzie indziej. Czasem się modliłam w duchu, aby przestano mi takie rzeczy opowiadać. Uczono mnie, oczywiście niecelowo, by nie wierzyć ludziom, nie ufać im, nie dzielić się tym, co się ma, ale schować dla siebie itp. A ja dzięki Bogu i tylko dzięki Bogu nie nauczyłam się tego. Mam nadzieje, że Bóg wybaczy tym, którzy nie wiedzieli, co czynią.
Teraz, z perspektywy czasu, mogę powiedzieć, że skądś miałam ugruntowane zupełnie inne przekonania niż te, które mi wpajano, dlatego ich nie przyjmowałam, buntowałam się i nie zapuściły we mnie korzeni. Całe szczęście. Teraz zaś wybieram świadomie, a moja religia każe mi patrzeć na każdego człowieka oczyma Chrystusa; patrzeć i spróbować choćby Boga dojrzeć w piersi. To czasem bardzo trudne, ale cóż staram się choćby nie myśleć źle o innych, nie osądzać, bo sądy Bóg zarezerwował dla Siebie. Niech się dzieje wola Nieba.
1 I 1998
A więc (nie zaczyna się zdania od: a więc) – wiem, ale zasady poprawnej pisowni nie będą tu obowiązywać. No to mamy Nowy Rok – 1998. Jak rozpoczęty? Dobrze, bo z wiarą, nadzieją, w zdrowiu i w pogodzie ducha. Te zapiski będą dotyczyć przede wszystkim mojego stanu ducha. Mają mi pomóc bardziej zrozumieć siebie. Jest mi potrzebna taka rozmowa z własną duszą.
Tak więc rozpoczynam ciąg dalszy moich „dziejów duszy”. Nie wiem dlaczego, ale coś każe mi to pisać. Już dawno miałam wrócić do przerwanego zapisywania przeżyć duchowych, ale bunt wewnętrzny mi nie pozwalał, – że po co to pisać? I podpowiadał: najlepiej tamto, co masz także zniszczyć. Często jest we mnie pragnienie zniszczenia pamiątek przeszłości: wszystkich zdjęć, w tym także i mojego notatnika. Tak, jakbym chciała oddzielić tamto od teraz. Wiem, że wiara nie zstąpiła na mnie nagle. Ona rozwijała się we mnie stopniowo.
Nie umiem powiedzieć czy to wszystko, co przeżyłam duchowo było potrzebne. Były to trudne doświadczenia i niosły ze sobą niemałe cierpienie. To z pewnością ono przyspieszyło moją dojrzałość duchową. Dziś rozumiem, co znaczą słowa: moc bowiem w słabości się doskonali. Gdzieś jednak w głębi duszy mam odrobinę pretensji do Boga, że kazał mi tego wszystkiego doświadczać; że zawsze był blisko, a przez jakiś czas pozwolił mi nawet myśleć, że Go nie ma. Kilka lat szukałam Boga, nie rozumiejąc, dlaczego nie chce mnie usłyszeć, gdy Go wołam. Potem myślałam, że nie jestem godna, by w ogóle Go prosić i tak ciągle. To jest naprawdę męka.
Dobrze, że nie przestałam nigdy o Niego walczyć, bo w końcu zwyciężyłam. Teraz, gdy myślę o tym, co przeżyłam, wydaje mi się, że była we mnie pewna granica w wierze, poza którą nie chciałam się wychylić, bałam się ją przekroczyć, żeby „snadź się nie nawrócić”. Dziś wydaje mi się, że przekroczyłam tę granicę i wszystko stało się prostsze. Nie inne, ale cudownie przemienione poprzez inne spojrzenie. Aż brakuje mi słów, by podziękować Bogu za to otwarcie mi oczu wiary. Mam poczucie jakby włożono we mnie ogromny dar, zbyt może wielki, który mnie przeraża swoją wielkością. Ale za nic nie chciałabym go oddać. Takiego daru nie można nie przyjąć. On został mi dany, a ja w zamian dziękuję całym sercem, bo cóż, mogę dać Ci Panie za Twe hojne dary; cóż za dobrodziejstwa, którym nie masz miary.
Coraz częściej myślę też, że takie oświecenie duszy, dar rozumienia wiary, (choć na pewno nie w pełni) musi pociągnąć za sobą coś więcej. Jestem przekonana, że to w sposób zasadniczy wpłynie na moje życie. Właściwie już wpłynęło. Bardzo zmieniłam się wewnętrznie. To Bóg zmienia, by nas przemienić w Siebie.
Ciekawe, czego On ode mnie oczekuje? Czy naprawdę tego, czego tak bardzo się boję? Czemu ciągle o tym myślę? Powiedziałam Bogu, że zgodzę się już zawsze z Jego wolą, że nie boję się Mu zaufać i nie zostawiam sobie możliwości decydowania o sobie, bo zrozumiałam, że nie wiem lepiej od Niego, co jest dla mnie dobre. Nie wiem tylko, czy myśląc o życiu zakonnym – nie grzeszę pychą, że ja się tam nadaję?
Czy Bóg rzeczywiście chce mnie - dla Siebie? Mam uwierzyć aż w to!? Poza tym pociąga mnie życie małżeńskie. Wyobrażam sobie siebie jako żonę i matkę.
Oglądam się za chłopakami, czasem oni za mną. I jak tu pogodzić jedno z drugim?
« 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 [13] 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 »
Z pamiętnika duchowego Doroty
Panie, chcę spojrzeć na swoje życie i otaczający świat Twoimi oczyma.
Jeśli to co fizycznie oglądam, nie jest prawdziwą rzeczywistością, pozwól mi dostrzec prawdę. Przede wszystkim prawdę o moim życiu.
Nie mogę Cię poznać Panie w tej chwili, w której żyję.
Teraz mogę w Ciebie jedynie wierzyć, a moja wiara jest wprowadzeniem w przyszłe poznanie Ciebie w wieczności.
Swoje życie, Panie, postrzegałam jako trudne. Dzieciństwo czasami pełne łez, trudne relacje z rodzicami, brak okazywania przez nich miłości.
Potem trudne małżeństwo i jeszcze trudniejsze rodzicielstwo. Mówiłam, że wszystko osiągnęłam własną pracą, własnym uporem. Marzyłam o pełnej, szczęśliwej rodzinie. Rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej: małżeństwo nie istnieje (czy kiedykolwiek istniało?), chłopcy są niepełnosprawni, ich wiara stoi pod wielkim znakiem zapytania.
Mam problemy w pracy, problemy ze zdrowiem, z duchowością, z emocjami. Patrząc na to ludzkim okiem: porażka i dramat. Sytuacja bez wyjścia. Doszłam do punktu, kiedy już dalej nie daję rady. Ludzkie możliwości zostały wyczerpane. Nie tylko trudno jest mi wykonać najprostsze zadanie, trudno jest nawet podjąć najprostszą decyzję. Moje serce zniewala lęk: o jutro, o dzieci, o pracę.
Czy to jest moja „Mamona”? Według Twojej nauki – tak. „Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie.” (Mt 6,24)
Pouczona przez Ciebie Panie, chcę spojrzeć na to co było i jest, oczyma wiary, Twoimi oczyma:
Dopuściłeś Panie moje ogołocenia: zburzyłeś marzenia o szczęśliwej rodzinie i mój misterny plan, który sama sobie ułożyłam – mój plan na życie. Dopuściłeś chorobę synów – według mojego planu mieli być zdrowi i szczęśliwi. Dopuszczasz problemy w pracy, chociaż staram się pracować sumiennie. Zawsze szybko podejmowałam decyzje, a teraz mam problemy z zakupami w sklepie spożywczym… Marzyłam o bogatym życiu duchowym, a plącze mi się język przy najprostszej modlitwie. Oczekiwałam znaków od Ciebie, a mam jedynie ciemność przed oczami. Mam wrażenie Panie, że stoję przed olbrzymim murem, który nie chce się poruszyć… Za nim jest wolność, jest lepsze życie, ale muszę go pokonać.
Wyprowadziłeś mnie Panie na pustynię. Uczysz, że pustynia jest łaską. Od niej może rozpocząć się moje nawrócenie. A przecież myślałam Boże, że jestem osobą wierzącą. Ten fakt również chcesz zweryfikować.
Tak wiele pytań chciałabym Ci zadać Panie, tyle odpowiedzi chciałabym poznać. A Ty mówisz, żeby wybrać Ciebie. Uwierzyć bez pytania o szczegóły i konsekwencje tego wyboru.
Ogołocić się z przywiązań. Nie opierać się na niczym, poza Tobą. Nawet na żadnym z Twoich darów. Jedynie na Twojej mocy i miłości.
Uznać własną bezradność i oczekiwać wszystkiego od Ciebie.
Stale się nawracać.
Przejść przez wiele doświadczeń, prób i burz, trzymając Ciebie za rękę.
Uczysz, że wiara nie usuwa ciemności, wręcz przeciwnie: ona je zakłada. W tym kryje się jej sens.
Panie, tylko Ty wiesz dlaczego wybrałeś dla mnie trudne łaski. Ty wiesz, że także moja wiara sprawia mi problemy. Nie potrafię jej ocenić, opisać, zdefiniować. Czy moja niska ocena tej kwestii nie wynika z pychy? Że zawsze wszystko chciałam robić najlepiej, więc wierzyć też powinnam stuprocentowo i bez wątpliwości? Co zrobić w takiej sytuacji, gdy przed oczami ciemność, a w sercu letniość?
„Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3, 15-16)
Modlitwa
Panie spójrz na moje puste ręce, brudne i skalane przywiązaniem do mamony. Zmiłuj się nade mną. Daj mi wolność serca. Zanurz mnie w Twojej miłości i niezgłębionym miłosierdziu.
Jeśli pokrzyżowałeś moje plany, aby moja wola mogła zjednoczyć się z Twoją, to znak, że jestem na właściwej drodze, a Ty nade mną czuwasz.
Panie zawierzam Ci całe moje życie i życie moich najbliższych. Niech będzie tak jak Ty chcesz. Ty wiesz najlepiej.
Panie oddaję Ci moje lęki i niepokoje: o dzieci, o pracę, o przyszłość. Wiem, że chcesz mnie uwolnić od tego lęku. Oddaję Ci także mój czas, bo on cały do Ciebie należy.
Chcę być uboga duchem, nie przywiązana do niczego. „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” (Mt 5, 1). Panie pozwól mi zawsze pamiętać, że gdy czynisz mnie słabszą fizycznie, psychicznie i duchowo, wtedy zbliżasz się do mnie. Chcesz, żeby Cię potrzebowała, żebym Ci bardziej ufała, żebym wszystkiego oczekiwała od Ciebie. "Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali". (2 Kor 12, 9) Ty znasz panie słabość mojej wiary. Chcę być jak dziecko: zamiast planować i analizować, zaufać Tobie. Oddać się całkowicie w Twoje ręce.
Panie, przez Twoje Zmartwychwstanie zwyciężyłeś zło. Nie ma już więc ostatecznego fiaska, nie ma życia, które byłoby zaprzepaszczone. Wszystko nabrało sensu i celu. Również moje życie. Chociaż jestem grzeszna i niedoskonała, kochasz mnie taką, jaką jestem. Naprawisz to, co zrobiłam źle, uzupełnisz moje niedoskonałości. Przez to właśnie jak jestem słaba, mam szczególne prawo do Twojej miłości. Ty jesteś Ojcem, ja jestem Twoim dzieckiem.
Panie, ogołociłeś moją wiarę z wszystkich podpór naturalnych: zrozumienia, odczucia, doświadczenia zmysłowego. Zawiódł rozum, zawiedli ludzie – także ci najbliżsi, zawiodły także uczucia, odczucie zadowolenia z modlitwy. Zostałeś tylko Ty sam.
Dlatego dokonuję teraz Panie aktu zawierzenia. Chcę opierać się tylko na Tobie i Twoim słowie.
Chcę powtarzać jak Jabes z 1 Księgi Kronik: „Obyś skutecznie mi błogosławił i rozszerzył granice moje, a ręka Twoja była ze mną, i obyś zachował mnie od złego, a utrapienie moje się skończy!”
Ty jesteś Bogiem rzeczy niemożliwych i nieprawdopodobnych. Ty jesteś wszechmocny, kochający i miłosierny. Jesteś zawsze obecny przy mnie, nawet wtedy, gdy wydaje mi się, że milczysz. Czas jest Twoją obecnością. Każda chwila jest próbą wiary. Czekasz na każde moje „TAK”.