Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje" (Łk 9, 23). Chrystus jest dla nas wzorem. On wziął swój krzyż, i dokonał rzeczy niezwykłej - przemienił cierpienie w miłość. Chrystus zachęca nas do naśladowania, także w ofiarowaniu swojego cierpienia za innych.
STACJA III
PAN JEZUS UPADA POD CIĘŻAREM KRZYŻA
Kłaniamy Ci się Panie Jezu Chryste i dziękujemy Tobie, żeś przez krzyż i mękę swoją świat odkupić raczył.
Przez upadek do wzrostu w cnocie „Kiedy popełnię jakiś błąd i czuję smutek, wiem, że ten smutek jest następstwem mojej niewierności. Ale myślisz, że się na tym zatrzymuję? O nie, nie jestem taka głupia. Mówię Bogu: - Boże wiem, że zasłużyłam na to uczucie, pozwól mi jednak złożyć Ci je w ofierze, jako doświadczenie zesłane mi przez Twoją miłość, żałuję za mój grzech, ale cieszę się, że mam to cierpienie do ofiarowania Tobie”.
OJCZE NASZ ... KTÓRYŚ ZA NAS CIERPIAŁ RANY...
Z miłości za mnie Tyś przyjął wygnanie, O Boski Jezu, na tej łez dolinie, I ja dla Ciebie cierpieć pragnę Panie, Żyć i umierać dla Ciebie jedynie. Tyś rzekł, że najwyższa miara Miłość, to życia ofiara; Więcej nikt dać nie jest w stanie A mą miłością najwyższą Jesteś Ty, o Panie. Św. Teresa
... gdy oglądałam fotografię
przedstawiającą naszego Pana na krzyżu,
uderzył mnie widok krwi,
która spływała z jednej z Jego Boskich rąk.
Ogarnął mnie wielki smutek na myśl,
że ta krew spada na ziemię, a nikt nie spieszy,
by ją przyjąć, postanowiłam więc trwać w duchu
u stóp krzyża i przyjmować tę Boską rosę,
która z niego spływa, z tym przeświadczeniem,
że mam ją potem wylewać na dusze.
św. Teresa
WIĘŹ Z CHRYSTUSEM I DROGA KRZYŻA
Każdy człowiek mniej czy więcej zdaje sobie sprawę z tego, że życie jego jest usłane zarówno cierpieniem jak i radością. Możemy za św. Teresą od Dzieciątka Jezus powiedzieć, że droga życia zasłana jest wprawdzie różami, ale te róże mają ciernie, a tym zdradliwsze, im mniej oczekiwane. Dlatego bardzo ważną sprawą w życiu człowieka jest jego odniesienie do cierpienia. Święta Teresa w swoim życiu kochała róże, ale również z wielką miłością ukochała „ciernie”. Na drodze krzyża, po której z miłością i męstwem kroczyła, współprzeżywała cierpienia razem z Jezusem dla zbawienia dusz.
Chrystus w jej życiu od najmłodszych lat zajmował bardzo ważne miejsce. Jej dusza skłonna do rozważań i zamyśleń czuła bliską łączność ze Zbawicielem i Jego Kościołem. Starała się żyć w Jego obecności; czuła, że On jest w niej, żyje więc dla Niego; wiedziała, że żyć dla Jezusa to żyć miłością, która stała się dewizą jej życia.
Z wielkim cierpieniem Teresa zetknęła się pierwszy raz w wieku czterech lat. Wtedy to straciła chorą już od długiego czasu mamę. Utrata matki w tak wczesnym dzieciństwiestała się dla Teresy oczyszczeniem. Zmienił się jej charakter: z wesołej i żywej dziewczynki, która była radością całego domu, nagle stała się zamknięta w sobie i bardzo często płakała. Śmiała się czasami w gronie rodziny, ale gdy tylko znalazła się poza nią, ogarniał ją smutek. Umieszczona w opactwie benedyktynek, dostosowała się do tamtejszego rytmu tylko dzięki obecności swej starszej o cztery lata siostry Celiny, która za każdym razem brała w obronę Teresę we wszystkich konfliktach wśród dziewcząt.
Nieco później Teresa przeżywała drugie doświadczenie losu, kolejny cios, tym razem w formie uczuciowej frustracji. Po śmierci mamy Teresa wybrała na „mamusię” swą siostrę Paulinę, tak jak Celina wybrała najstarszą siostrę Marię. Otóż pewnego dnia Teresa zdradziła Paulinie swoje pragnienie wstąpienia do Karmelu. Ta odpowiedziała jej, że sama nosi się z takim zamiarem, i dodała, że na nią poczeka. O obietnicy danej dziecku Paulina zapomniała. I oto pewnego dnia, nieoczekiwanie, to bardzo wrażliwe dziecko dowiaduje się, że Paulina wkrótce wstąpi do Karmelu. Zrozumiała, że nie będzie na nią czekać, tak jak obiecała; zrozumiała, że straci drugą Matkę. Ta kolejna uczuciowa frustracja pogrążyła ją w kompletnej rozpaczy, skąd zrodziła się „dziwna choroba”, która była po prostu nerwicą spowodowaną ciężkimi stresami. Poczucie, że przestała panować nad sobą w skutek choroby, przynosiło jej ogromne cierpienia. Teresa była leczona, ale stan jej zdrowia nie ulegał polepszeniu. Dlatego ojciec zamówił nowennę u Matki Bożej Zwycięskiej. Całkowite uzdrowienie Teresy dokonało się w Boże Narodzenie 1886 roku.
To oczyszczenie zmysłów i serca, które Teresa przeszła w dzieciństwie, w okresie swego rozwoju uczuciowego, było z całą pewnością oczyszczeniem wewnętrznym jej zmysłów, które stopniowo prowadziło ją do zjednoczenia z Jezusem przez cierpienie na drodze krzyża.
Dzień Pierwszej Komunii świętej był dla Teresy dniem, w którym dokonało się pełne zjednoczenie z Jezusem, została zawiązana więź, której nikt nigdy nie rozluźnił… Wtedy poczuła, że jest kochana i taką samą miłością chciała kochać Jezusa. Ten dzień dla Teresy był dniem jedności, albowiem „nie było już dwojga” – mówiła Teresa – jest tylko On, któremu oddaję się całkowicie. On jest Centralną Osobą jej życia. Tę więź z Jezusem starała się Teresa umacniać każdego dnia. Więź tę nazwała Pocałunkiem Miłości. Nigdy nie cofnęła swego oddania. Coraz bardziej chciała być z Tym, który stał się jej Miłością. Przyjmując Komunię świętą często powtarzała słowa św. Pawła Apostoła: Już nie ja żyję, ale Jezus żyje we mnie (Gal 2,20). Ta łączność w niedługim czasie zmieniła się w jeszcze mocniejszy węzeł miłości, który został naznaczony cierpieniem.
Umocniona Darami Ducha Świętego Teresa weszła na drogę krzyża, która jeszcze ściślej zawiązała więź miłości z Jezusem. To On dla niej był „pierwszym Przyjacielem”, „Jedynym Wszystkim jej duszy”; Tym, „którego jedynie chciała zadowolić” i „Jego tylko znajdować we wszystkim” – dlatego, nie zawahała się wypełnić dosłownie słów z Ewangelii: Jeżeli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Mk 8,34) oraz: I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy (Mt 19,29 ).
Coraz bardziej była przekonana, że Jezus jest najwyższą wartością i że dla Niego warto wyrzec się wszystkiego, nawet samej siebie. Dlatego też powiedziała, że: wszystko, co nie jest Jezusem jest niczym, trzeba się wyrzec siebie, aby zrobić miejsce Jezusowi samemu.
Pragnęła zostawić wszystko, by na zawsze połączyć się w pełnym zjednoczeniu z Jezusem wstępując do Karmelu w Lisieux, aby modlić się w sposób szczególny za kapłanów i za grzeszników. Teresa wtedy była dojrzała pod każdym względem: odnalazła utraconą równowagę, a jej psychika dokonała aktów już nie dziecka, ale dorosłejkobiety.
Życie zakonne dokonało wielu zmian w życiu Teresy. Odtąd smutki i cierpienia, jakie przeżywała w dzieciństwie, przemieniły się w bolesne doświadczenia przyjęte z radością, by jeszcze mocniej związać więź miłości z Jezusem.
Teresa w dniu swojej profesji 24 września 1890 roku umieściła na swym sercu karteczkę z taką prośbą: Jezu, niech dla Ciebie poniosę męczeństwo: męczeństwo serca lub ciała, albo raczej obydwa razem. Stało się tak jak prosiła. Otrzymała cierpienie, które stało się jej męczeństwem. Było to cierpienie ciała oraz serca i duszy. Cierpienia te ukazują podobieństwo między życiem św. Teresy – a ziemską drogą Jezusa.
MĘCZEŃSTWO CIAŁA
Z natury wątła i słaba Teresa, w Karmelu zapadła na poważną chorobę gardła i groźną chorobę płuc. Nie skarżyła się na pojawiające się dolegliwości.W czerwcu 1894 roku pojawiły się pierwsze poważne niedomagania Teresy z powodu bólów gardła, które leczono przez wypalanie azotanem srebra. Choroba ta pozwoliła jej odczuć dotkliwie ból i cierpienie, choć nikt nie przypuszczał, jak poważna była to choroba.
Nieco później weszła na drogę krzyża, tego samego dnia, w którym Pan Jezus przyjął Krzyż i dźwigając Go przeszedł Drogę Krzyżową, która wiodła aż na szczyt Golgoty. W 1896 roku choroba płuc dała wyraźnie znać o sobie. W noc Wielkiego Piątku Teresa poczuła pierwszy krwotok z ust. Wiedziała, że jest to pierwsze wezwanie Jezusa na spotkanie z Nim w widzeniu uszczęśliwiającym. Radość, jaka opanowała Teresę i pokój ducha, to działanie Ducha Świętego, który usposabia jej władze do poddania się dobrowolnie wskazaniom Opatrzności Bożej. Umysł i wola Świętej są posłuszne tchnieniom Ducha, bez wysiłku i wahania.
Teresa mimo zmęczenia i coraz większego osłabienia nie zaniedbywała żadnych swoich obowiązków, ale szła wiernie śladem swego Pana drogą krzyża w miłości – łącząc się z nim w cierpieniu. Ileż to razy szła na Jutrznię z zawrotem lub silnym bólem głowy! Mogę jeszcze chodzić – mówiła sobie – muszę więc spełnić swój obowiązek.
W mojej słabości pokładam całą moją ufność – mówiła Teresa, nawiązując do słów św. Pawła. Bóg właśnie dlatego, że widzi jak jesteśmy słabi, bezsilni, nędzni, a zwłaszcza, gdy widzi, że uznajemy i miłujemy naszą maleńkość i tę nędzę spieszy nam z pomocą. Bóg chce pokory serca. Czy w obliczu własnej nędzy należy dojść do czegoś w rodzaju rezygnacji przepojonej fatalizmem? Nie! Trzeba walczyć! - odpowiada Teresa, uparta, pełna energii i nieugiętej woli. Aż do śmierci! Święta zachęca: Walczmy bez wytchnienia! Nawet, gdy nie mamy nadziei na wygraną! Cóż znaczy powodzenie? Naprzód, zawsze naprzód, nie bacząc na zmęczenie walką. Nie wolno powiedzieć sobie: nic nie wykrzeszę z tej duszy, ona niczego nigdy nie zrozumie, nie warta jest zachodu! Byłoby to tchórzostwo. Trzeba spełnić swój obowiązek aż do końca.
Był Wielki Piątek. Siostra Teresa nie dystansowała się od zwykłych w tym dniu umartwień, ale była szczęśliwa, że może trochę cierpieć dla miłości Jezusa. Przystąpiła więc do wykonywania prac domowych. Pracowała, pokutowała i modliła się aż do nocy. Nadszedł wieczór tego błogosławionego dnia; trzeba położyć się na spoczynek; Pan Jezus dał mi ten sam znak co ubiegłej nocy, że zbliża się moje odejście do Wieczności.
Tajemnicę swą utrzymała przeszło rok, a gruźlica opanowywała organizm coraz mocniej. Nadeszła jesień, a potem zima, straszna zima 1896 roku. Ataki kaszlu powtarzały się coraz częstsze, dłuższe, niekończące się. Teresa cieszyła się, że zajmuje celę oddaloną i siostry nie słyszą jej kaszlu. Współsiostry nie domyślały się, jak bardzo dokucza jej zimno, które było najdokuczliwsze z jej cierpień fizycznych. Ani cele, ani kaplica, ani korytarze nie były ogrzewane. W najostrzejsze zimna palono tylko w sali wspólnej. Teresa cierpiała bardzo w całym ciele i z wielu przyczyn. Zimny pot ją wycieńczał; napady kaszlu, które trwały czasem całymi godzinami, przyprawiały ją o duszności; gangrena toczyła wnętrzności, a dwa lub trzy razy dziennie miała krwotoki; pragnienie, które napój jeszcze wzmagał, paliło jej wnętrzności; doświadczała straszliwych duszności, na które eter nie przynosił ulgi; na koniec kości przebiły skórę do tego stopnia, iż zdawało się jej, że siedzi na żelaznych kolcach, gdy dla ulgi układano ją siedząco. Cierpienie to wydawało się nie do zniesienia, a przecież nikt nie słyszał narzekania. Dlaczego? Dlatego, że dusza świętej Teresy była zjednoczona cierpieniem z Jezusem, który umacniał ją w miłości, za którym wiernie i wytrwale szła do szczytu wyznaczonej „Góry”.
Ostatnie miesiące były bardzo ciężkie. Cierpienie wzmagało się coraz bardziej. Była wyczerpana: Ileż potrzeba mi odwagi, aby zrobić znak krzyża świętego! Mój Boże!... mój Boże zmiłuj się nade mną!... Już tylko to mogę powiedzieć. Te słowa Teresy wypowiedziane na łożu boleści przypominają słowa Pana Jezusa na Krzyżu podczas konania: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? (Mk 15,34 ).
Cierpienie, jakim była doświadczona Teresa było wielce wymagającą szkołą, w której młoda Karmelitanka wciąż uczyła się postępować drogą miłości i taką miłością dzielić się z otoczeniem, a szczególnie by sprawiać przyjemność Jezusowi.
Po jutrzni 29 września, doznając prawdziwego męczeństwa składając ręce powiedziała szepcząc: Tak, mój Boże, tak, mój Boże! przyjmuję chętnie wszystko!!! – Straszne jest więc co cierpisz? – zapytała nasza Matka. – Nie, moja Matko, nie straszne, lecz wiele, wiele... w sam raz tyle, ile mogę znieść.
W dniu, w którym miała zakończyć swoje ziemskie życie tj. 30 września 1897 roku wyjaśniała sens swoich cierpień mówiąc: O moja Matko, zapewniam Cię, że kielich pełen jest po same brzegi! Nie myślałam nigdy, że można tyle cierpieć... Nie mogę tego sobie inaczej wytłumaczyć, jak tylko moim niezmiernym pragnieniem ratowania dusz. Ostatnie słowa, jakie wypowiedziała konając były potwierdzeniem jej całego życia, były świadectwem, jakie pozostawiła żyjąc w szkole miłości złączonej z cierpieniem. Mówiła: Moja Matko, czyż to jeszcze nie konanie? Czy jeszcze nie umieram? – Tak, drogie dziecko, to konanie, ale Pan Jezus może je przedłużyć do kilku godzin. Odpowiedziała mężnie: A więc... dobrze.. .dobrze... O, nie chciałabym krócej cierpieć. A potem spoglądając na krucyfiks: O!... Kocham Go!...Mój Boże, Ja ... Kocham... Cię.
Cierpienia fizyczne Teresy były spełnieniem jej pragnień, albowiem pragnęła umrzeć z miłości dla zbawienia dusz, podobnie jak umierał Jezus na krzyżu dokonując zbawienia świata.
MĘCZEŃSTWO SERCA
Cierpienie ciała nie było jedynym doświadczeniem w życiu Teresy, albowiem również dotkliwym i bardzo bolesnym było męczeństwo jej serca. Życie zakonne wyobrażamy sobie często, jako droga bez problemów. Realistycznie na nie patrząc należy powiedzieć, że życie zakonne wymaga wielu ofiar, poświęceń i wyrzeczeń. Zjednoczenie z Bogiem w miłości dokonuje się wtedy, gdy dusza prawdziwie szukająca Boga przyjmuje przychodzące trudności, jako dar Boży i posłuży się nimi do wzrostu życia duchowego. Obecność w małym zgromadzeniu kontemplacyjnym i klauzurowym czterech sióstr, należących do jednej rodziny, jest zdarzeniem wyjątkowym.
Matka Przełożona Maria Gonzaga, niepokoiła się niesłusznie, czując wzrastanie autorytetu, jakim Święta i jej siostry cieszyły się w Zgromadzeniu z powodu swej roztropności i dobrego ducha. Wielokrotnie ostrość i chłód przełożonej w stosunku do Teresy było dla tej młodziutkiej zakonnicy powodem wielu cierpień i upokorzeń.
Już w nowicjacie doświadczyła wielu upokorzeń od Matki Gonzagi, osoby podejrzliwej, bezwzględnej i zazdrosnej. Każde spotkanie z nią kończyło się pocałowaniem przez Teresę ziemi. W jej otoczeniu była też mistrzyni nowicjuszek, świętobliwa kobieta, która jednak nie była dla Teresy wsparciem.
Wiele w Karmelu wycierpiała od otoczenia z powodu rodzonych sióstr, które były jej radością i zarazem bólem przynoszącym udręczenie serca. Upokorzenia, jakie ją spotykały od współsióstr nie były dla niej okazją do zniechęcenia czy smutku, choć „ukłucia” te były dość głębokie. Przyjmowała wszystko w cichości swego pokornego serca dla dobra dusz, ponieważ w cierpieniu kochała Jezusa.
Cierpienia serca pochodziły w wielkiej mierze z ograniczeń, jakie sobie nałożyła sama Teresa w stosunku do rodzonych sióstr, albowiem wiedziała, że wstąpiła do klasztoru tylko dla Jezusa. Dlatego też uważała, że pobyt w tym samym klasztorze wspólnie z rodzonymi siostrami powinien dokonać pewnego rodzaju przekładni, przełożenia swych przywiązań. Rozumiała, że powinna je kochać jak siostry zakonne, a nie ze względu na więzy krwi.
Siostra Teresa chciała zawsze postępować w swoim życiu w sposób nadprzyrodzony. Dlatego też w tym delikatnym punkcie stosunków rodzinnych chciała być wzorową. Słusznie więc zauważono, że na większości fotografii Zgromadzenia, Święta prawie nigdy nie znajdowała się obok swych sióstr. Samotność i milczenie surowo w klasztorze są przestrzegane, widywała przeto swe siostry tylko w czasie rekreacji. Gdyby była mniej umartwiona, mogłaby częściej usiąść przy którejś z nich, lecz wybierała raczej towarzystwo zakonnic mniej sobie miłych, aby nie można było po niej poznać, czy żywi jakieś szczególne osobiste uczucie względem swoich sióstr.
Wkrótce po wstąpieniu do Karmelu Teresa została przydzielona do pomocy siostrze Agnieszce od Jezusa przy zajęciach w refektarzu. Ileż sposobności miała, aby uczynić sobie pewne zwierzenia duchowe, wymienić nieco dowodów przywiązania. Lecz Święta i jej ukochana Paulina mówiły tylko ściśle o tym, co było niezbędne dla usługi przy stole. Wiedziały bowiem obie, że wszelkie zbędne słowa są zabronione.
Pragnienie poświęcenia zawsze było aktualne w jej życiu, dlatego naukę o miłości bliźniego oparła całkowicie na Ewangelii, przywiązując doń najwyższą wagę i wprowadzając ją w życie. Przykazanie Nowe – Przykazanie Miłości, to miłość wszystkich bliźnich – posunięta aż do ofiary z własnego życia. Oddać swój płaszcz, nadstawić drugi policzek, naśladować dobrego Samarytanina, oddać swą duszę za zbawienie braci – wszystko to Siostra Teresa rozumiała doskonale i starała się zastosować do życia w Karmelu.
Cierpieniem, które dotkliwie zraniło jej serce była choroba Ojca:
Jak cierpienia Jezusa mieczem przeszyły serce Jego Boskiej Matki, podobnie i nasze serca odczuły cierpienie tego, którego kochaliśmy najbardziej na świecie... Przypominam sobie, że w czerwcu 1888 roku, podczas naszych pierwszych doświadczeń, powiedziałam: „Cierpię bardzo, ale czuję, że mogłabym cierpieć jeszcze więcej". Nie przeczuwałam jednak tego, co mi było zgotowane... Nie wiedziałam, że dwunastego lutego, miesiąc po moich obłóczynach, nasz drogi Ojciec będzie pił z kielicha najbardziej gorzkiego, najbardziej upokarzającego... (12 lutego 1889 r. pan Martin musiał opuścić Lisieux, by udać się do prywatnej lecznicy Dobrego Pasterza w Caen). Ach! tego dnia już nie mówiłam, że potrafię cierpieć więcej!!!.
Ofiara małej Teresy została przyjęta w pełnym tego słowa znaczeniu. Pragnęła umrzeć z miłości, chciała być prawdziwie męczennicą. Męczeństwo duszy było uwieńczeniem jej pragnień.
MĘCZEŃSTWO DUSZY
Jezus zachował dla niej to męczeństwo, ponieważ w rzeczywistości dosięga już nie tylko serca i ciała, lecz i władz duszy, a w szczególności umysłu w jego poznaniu, wierzeniu, przenikaniu nadprzyrodzonym. Teresa od dziecięcych lat była wychowywana w niezachwianej wierze w nagrodę wieczną. Myśl o niebie była najmocniejszym punktem oparcia dla młodej Karmelitanki; trzymała się jej jak poręczy, by wdzierać się po bolesnej drodze niezliczonych ofiar, aż niebawem miała poznać z doświadczenia, że niebo wiary może się zasnuć ciemnymi chmurami równie szybko, jak niebo ziemskie. Było to nowe doświadczenie zesłane jej przez Boga.
Pokusy przeciw wierze były coraz bardziej dotkliwe. Pisze: A tymczasem... dla mnie to już nawet nie jest zasłona, to mur, który się wznosi prawie do nieba i przysłania gwieździsty firmament... Kiedy śpiewam o szczęściu Nieba, o wiecznym posiadaniu Boga, czynię to bez żadnej wewnętrznej radości, opiewam po prostu to, w co chcę wierzyć. To prawda, że czasem nikły promyk słońca rozjaśnia moje ciemności, ale doświadczenie ustaje tylko na chwilę, po czym wspomnienie tego promyka, zamiast mnie pocieszyć, sprawia, że ciemności wydają mi się bardziej nieprzeniknione.
Pokusy dane są świętym po to, aby mogli osiągnąć większą doskonałość w tej szczególnej cnocie, przeciw której są kuszeni. Jak poważnym było to doświadczenie możemy osądzić, ze słów samej świętej Teresy od Dzieciątka Jezus, która wyznała: że dawniej nie miałaby dość siły, aby je unieść. Tak więc Siostra Teresa, która przyjęła przedtem wszystkie ofiary: chorobę, upokorzenie Ojca i wiele innych, nie mogłaby – jak sama wyznaje – przed osiągnięciem całkowitego zjednoczenia z Jezusem oprzeć się bez zniechęcenia temu doświadczeniu przeciw wierze, które niewątpliwie było najokrutniejszym jej doświadczeniem wewnętrznym.
Poznając drogę małej Teresy, jej więź z Jezusem na drodze krzyża nasuwa się na myśl pytanie: skąd u niej wzięło się to umiłowanie cierpienia? Odpowiedź (wydaje się być) ukryta tylko w cnocie – miłości – miłości do Boga i człowieka. Albowiem odkryła prawdę i w nią wierzyła, że Jezus powołuje ją do współpracy w dziele Odkupienia, wierzyła, że właśnie cierpienie jest częścią planu Bożego, że ta współpraca Jej z Jezusem przyniesie owoce dla działalności misyjnej Chrystusa i Kościoła.
Poza tym Teresa była przekonana, że cierpienie to związane było z przedłożeniem jej miłości do Boga i bliźnich. Uważała je nawet za konieczne, ponieważ jest dane ludziom, aby ich oczyścić i przygotować do zjednoczenia z Jezusem. Pozwala ono ujrzeć to, czego normalnie nie można dostrzec. Daje możliwość zbliżenia się do Boga i upodobnienia się do Niego.
Dla Teresy cierpienie jest sprawą miłości. W nim upatrywała konieczność zadośćuczynienia za ofiarowanie się Jezusa. Bez cierpienia nie można się obejść – zdaniem Teresy te ziemskie cierpienia to nasze zasługiwanie na wieczną nagrodę i jej wielkość. Jest potrzebne by zbawić duszę. Teresa uważała, że tylko przez cierpienie możemy ofiarować duszę Jezusowi, który przelał za nas Krew, i którego dzieło zbawienia nadal trwa.
Miłość, która związała Teresę z Jezusem uczyniła to, że ta młoda Karmelitanka do końca wytrwała w ofiarowaniu i cierpieniu, jakie spotykała na drodze życia. Właśnie w miłości do Jezusa odnajdywała siłę i moc, by wiernie iść za Nim do końca, na szczyt, na samo wzgórze, podobnie jak jej Oblubieniec – na Golgotę. Osiągnęła to, czego pragnęła – umarła z miłości. Wypełniła słowa Jezusa swoim życiem: Kto spełnia wymaganie prawdy zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu (J 3,21).
PRZEMIENIAĆ CIERPIENIE W MIŁOŚĆ
Droga do doskonałości wiedzie przez Krzyż. Nie ma świętości bez wyrzeczenia i bez walki duchowej. Postęp duchowy zakłada ascezę i umartwienie, które prowadzą stopniowo do życia w pokoju i radości błogosławieństw: ten, kto wspina się, nie przestaje zaczynać ciągle od początku, a tym początkom nie ma końca. Nigdy ten, kto się wspina, nie przestaje pragnąć tego, co już zna.
Teresa Martin, gdy miała trzy lata otrzymała różaniec zrobiony umyślnie dla liczenia jej aktów wyrzeczenia się i ofiary. „Praktykami” Teresa nazywała akty cnót, gdy sądziła, że uczyniła coś dobrego. Jej geniusz ukazuje się już wtedy, gdy zauważamy jej zamiłowanie do małych ofiar. Mała Teresa nigdy się nie skarżyła i nie tłumaczyła; już wtedy umiała mocno zapanować nad sobą nawet wtedy, kiedy niesłusznie była oskarżana.
Jednym z rysów najbardziej charakterystycznych Teresy jako dziecka jest wyjątkowa potrzeba miłości – miłości gorącej i tkliwej. O Paulinie, która była poza domem rodzinnym marzyła od rana do wieczora. Na postawione pytanie – o czym myślisz? – odpowiadała zawsze: „O Paulince”. Z Celinką były nierozłączne – wszędzie i zawsze musiały przebywać razem.
Jak taka natura, tak bogato obdarowana, lecz nie wolna od zmazy grzechu pierworodnego osiągnęła świętość?
Z faktów biograficznych Teresy wiemy, że zawdzięcza to przede wszystkim wychowaniu, bacznemu na najmniejsze drobiazgi. To właśnie wychowanie przygotowało ją do tej wierności w małych rzeczach. Wiemy też, że matka Teresy – Zelia Martin – obdarzona nadzwyczajną energią i inteligencją, czuwała nad swymi córkami nieustannie ze stanowczością i słodyczą; najmniejszego błędu im nie przepuszczała. Cechy te po Matce odziedziczyła Paulina – dziesięć lat starsza od Teresy - która po śmierci Mamy wychowywała swą małą siostrzyczkę w wiernym wypełnianiu najdrobniejszych jej obowiązków.
Pan Martin – był uosobieniem dobroci, a kochając Teresę z delikatną tkliwością, tak rzadką u mężczyzn, podtrzymywał swą powagą tę czujność w wychowaniu swej córeczki. Jeśli służąca wnosiła jakiekolwiek oskarżenie przeciwko Teresie, przyznawało się jej z góry słuszność i „mała królewna” musiała przepraszać czasem niesłusznie służącą, aby się nauczyć uległości wobec osób starszych. Przyzwyczajano ją również do proszenia o wszystko. To wychowanie pilne i wytrwałe, wymagające w najdrobniejszych szczegółach posłuszeństwa i poszanowania władzy okazało się dobrem nieskończenie lepszym niż kary cielesne czy stałe upomnienia.
Teresa nie omieszkała sobie przyswoić tej zasady wszczepionej jej przez matkę i starsze siostry, a polegającej na wierności w najdrobniejszych obowiązkach i doskonaleniu się przez małe ofiary. Tę nieskończenie pożyteczną metodę nieustannego umartwiania się w małych rzeczach zachowała na zawsze i pod tym względem dała nam najlepszą naukę, jak również upomnienie dotyczące wierności swoim obowiązkom.
Nieustanne umartwienie i zachowanie Teresy pełne skromności w pensjonacie, wywarły już wówczas na innych wrażenie wielkości. W sposób heroiczny wierna była regulaminowi tam obowiązującego. Milczenie zachowywała z doskonałą dokładnością. Pozostawała zawsze w skupieniu i była drobiazgowo wierna przepisom, a to wskazywało na jej wielkoduszność. Od trzynastego roku życia ta bogata duchowo dziewczyna, pojmowała całe piękno i wielkość doskonałej wierności przepisom w rzeczach najdrobniejszych.
Gdy otrzymała wiadomość, że zostanie przyjęta do Karmelu w Lisieux, ale z trzymiesięcznym opóźnieniem, owładnęły ją wówczas pokusy, by trochę opuścić się w umartwieniach i spocząć na laurach przez tych kilka tygodni wolnego czasu. Lecz sumienie dało jej od razu odczuć, jak to zaniedbanie mogłoby się stać dla niej niebezpiecznym i natychmiast się opanowała. Tak, to właśnie pełnienie tych małych „nic” sprawia, że dusza małej Tereski rośnie. Te umartwienia jej właściwe, które nie są pokutami świętych, lecz ofiarami często niedostrzegalnymi, wprowadziły ją na drogę duchowego dziecięctwa.
Za bramą klauzurową Karmelu w Lisieux pozostała wierna swej maleńkości. Przede wszystkim rozumiała i przestrzegała wiernie milczenia, które było i pozostanie zawsze jednym z fundamentów życia ascetycznego i bez którego nie ma życia wewnętrznego prawdziwie głębokiego.
Teresa w Zgromadzeniu zaskoczyła wszystkich swoją gorliwością i wiernością Regule oraz obowiązkom zakonnym. Jej najdokładniejsze, dosłowne przestrzeganie wszystkich przepisów i wierne wykonywanie obowiązków Karmelu, jej nieustanna baczność na to, by nie opuścić żadnej najmniejszej ofiary – oto świętość maleńkości, która w krótkim czasie nabiera tego słodkiego i uderzającego majestatu.
Droga do doskonałości, którą przebyła święta Teresa, jest osadzona na głębokiej, a więc ontologicznej i moralnej więzi z Chrystusem. Wewnętrzne oczyszczenie zmysłów jest dziełem Zbawiciela, dziełem, w którym człowiek inicjatywę działania w sposób świadomy i wolny składa w ręce Chrystusa. Dokonuje się wewnętrzna przemiana na podstawie której człowiek ulega Bogu, ulega Jego miłości.
W momencie, kiedy człowiek poddaje swój rozum wolę i serce Boskiemu Mistrzowi zostaje napełniony Światłem Ducha Świętego, który daje zrozumienie cierpienia. Dokonuje się przewartościowanie cierpienia, przestaje ono być udręczeniem, czynnikiem niszczącym i destabilizującym ludzkie wnętrze, a staje się zaczynem wewnętrznego przeobrażenia kierującym ku powierzeniu się Bogu i przyjęciu miłości na wzór Odkupiciela, który na Krzyżu zwyciężył. Ponadto dokonuje się utożsamienie woli ludzkiej z wolą Boga według słów Chrystusa: Moim pokarmem jest pełnić wolę Tego, który Mnie posłał, i wykonać Jego dzieło (J 4,34). To utożsamienie woli jest posunięte tak daleko, że człowiek pragnie stać się ofiarą z miłości do Boga tak daleko, że pragnie cierpienia dla spełnienia się woli Bożej.
Droga oczyszczenia wewnętrznego wprowadza więc na drogę Krzyża. W pierwszym rzędzie dokonuje wyzwolenia z wszystkich pragnień ciała, które są pierwszą przeszkodą w drodze do zjednoczenia z Chrystusem. Następnie oczyszczenia wymaga serce, a więc miłość. Istotnym staje się przejście bardzo widoczne u Świętej Teresy, od egocentrycznego pragnienia miłości, aż do stania się ofiarą z miłości. W końcu ma miejsce oczyszczenie duszy, a więc tak głębokie utożsamienie z Oblubieńcem, iż zgoda na cierpienie i męczeństwo jest przesunięta na płaszczyznę duchową. Adekwatnie wyrażają to słowa Jezusa z Ogrójca: Ojcze jeśli chcesz zabierz ode mnie ten kielich. Jednak nie moja wola, lecz Twoja wola niech się stanie (Łk 22,42).
Święta Teresa życiem swoim zaświadczyła, że to utożsamiające z Bogiem oczyszczenie może się dokonać drogą praktykowania ascezy.
s. Teresa Nowotka